Wróć do: Dniepr Racing Team

Branna 07-08.09.2013

Branna 2013

Ani się spostrzegłem, kiedy uczestnictwo w wyścigu motocykli zabytkowych w Brannej w Czechach z marzenia stało się realnym planem.

Minęły dwa lata, odkąd wpadłem na pomysł, żeby tam spróbować swoich sił. Jednak żeby się tam ścigać, należy spełnić kilka warunków. Po pierwsze, należy mieć licencję sportową kierowcy wyścigowego. W Polsce tradycyjnie jest z tym problem, zarówno finansowy (kilkaset złotych, już nie pamiętam), logistyczny (nie bardzo jest gdzie zdać egzamin praktyczny z powodu prawie całkowitego braku miejsc do ścigania), jak i na koniec zasadniczy: w Polsce PZMot nie wydaje licencji na klasę "sidecar". Można jedynie zrobić licencję na "ścigacza". Tak więc postanowiliśmy z Szymkiem zrobić licencje u naszych południowych sąsiadów.

Drugi warunek to posiadanie motocykla z wózkiem bocznym, który w czasach swojej młodości ścigał się na torze. Taki też motocykl posiadaliśmy, na co mamy dokument od samego dyrektora Kijowskiego Motozavoda.

Trzecim warunkiem jest, żeby ten motocykl chciał jeździć szybciej, niż zwykłe wyroby z Kijowa dla ludu pracującego miast i wsi. Z tym ostatnim punktem było właśnie najgorzej. Nasz dwukrotny udział w wyścigach do tej pory kończył się zawsze fatalnie dla silnika: w Lublinie rozpadły się głowice, a w Hildesheim lewy tłok i popychacze.

Nasz kolega z Andrychowa, Andrzej, odremontował nam ten silnik, który nawalił na Super-Veteranie. Gdzieś tak dwa miesiące przed terminem wyścigów w Brannej zabrałem się za jego montaż w ramie. Późno? Wcale nie; w Polsce i tak nie ma gdzie trenować, więc nie było się po co spieszyć.

Branna 2013

Zapomniałem wspomnieć o dosyć istotnej sprawie - w Brannej należy jeszcze przejść przez sito komisji technicznej. Cały prawie rok trwała moja korespondencja z panami Liborem Kamenyckim i Oldą Prokopem - chodziło o to, czy rozwiązania techniczne w naszym Dnieprze z 71 roku zostaną przyjęte przez komisję techniczną. W zasadzie rozchodziło się o przedni hamulec tarczowy. Nasza maszyna według oryginalnych dokumentów miała z przodu eksperymentalny hamulec tarczowy, ale za długo stała na przyzakładowym parkingu i go zwyczajnie ukradli. Należało go jakoś odtworzyć. Dzięki znajomości z Polakami z zespołu Light Speed Team, który to zespół już kilka lat bierze udział w wyścigach w Czechach, i ich wstawiennictwu, pan Prokop spojrzał trochę łaskawszym okiem na naszą maszynę. Niestety, nasze rozwiązanie przedniego hebla było dla niego zbyt nowoczesne i nie potrafił się on jasno określić, czy dopuści nas do wyścigu, czy nie. Mogliśmy pojechać na klasycznym przednim hamulcu Dniepra, ale taki trick równałby się samobójstwu. No, trudno - pełni zapału wysłaliśmy formularz zgłoszeniowy do organizatora, a już po tygodniu zobaczyłem nasz zespół na liście startowej z numerem "2", ale bez klasy. Wyciągnęliśmy trafny wniosek, że organizator chce się przyjrzeć "na żywca" naszej maszynie i o przydziale zadecyduje na miejscu. Nie pozostało nic innego, jak zrobić kilka kompletów nalepek z numerami startowymi na różne klasy. Niech sobie przydzielają, my będziemy przygotowani na każdą ewentualność.

Branna 2013

Nasza maszyna miała pięciobiegową skrzynię biegów i tylną przekładnię "8 x 37". To pozwalałoby na dosyć dynamiczną jazdę z prędkością (teoretyczną) do 130 km/h. Pozwalałoby, gdyż przy montażu silnika okazało się, że kulka na wałku zdawczym, ustalająca belkę kardana, zwyczajnie się w Hildesheim ukręciła. Zmuszeni byliśmy więc założyć zwyczajną padaczkę od zwykłego, rolniczego Dniepra. Tak uzbrojeni pojechaliśmy na próby do lasu, by na krętym, mało uczęszczanym kawałku asfaltu przejechać się chociaż ze dwa kilometry.

Po powrocie okazało się, że dyfer zagrzał się jak diabli. To bardzo niedobry objaw - po odkręceniu korka spustowego wyleciał nie olej, ale srebrna galareta. To już mnie trochę podłamało - no, ale już przyjęto nasze zgłoszenie, już Szymek udzielił wywiadu w radiu, że jedziemy - nie ma odwrotu. Wziąłem więc od niego zestaw "9 x 35" niewiadomego pochodzenia z niewiadomego materiału i pojechałem do Łysego do Gorzkowic, naszego speca od dyfrów. "Dziewiątka" miała skompensować brak piątego biegu. Skończyliśmy grubo po północy - do wyścigu zostało 3 dni. To już chyba taka nasza tradycja, że wszystkie przygotowania idą na ostatnią chwilę.

Tak sobie wtedy pomyślałem, że inne ekipy na pewno się tak nie przemęczają - sztab mechaników czuwa, a kierowca z "pająkiem" regenerują siły przed startem. Nie to, co my - zawsze pazury brudne od smaru i bolące plecy od schylania się nad tym ruskim złomem.

Nareszcie nadszedł dzień wyjazdu - wrzuciliśmy z przyzwyczajenia raczej parę gratów "na zapas". W sumie to jak się coś spieprzy w silniku, to i tak nic tam nie zrobimy, ale samopoczucie zawsze lepsze.

Tym razem jedziemy razem z Marcinem i Kazikiem. Nasz mechanik, niestety, musiał iść do szpitala na planowaną od roku operację i jedziemy w osłabionym składzie.

Ponieważ w dzień wyjazdu do późna siedziałem jeszcze w garażu nad naszą wyścigówką, jestem zwolniony z kierowania busem i zwyczajnie śpię całą drogę. Do Brannej przyjeżdżamy o świcie. Szymon z LST ostrzegał, że w wiosce będzie mało miejsca na spanie, ale to, co zastajemy, rozbraja nas zupełnie: nie ma ani jednego wolnego skrawka ziemi na rozbicie namiotów. Spać się nam chce jak diabli, więc rozbijamy się na jedynym, podejrzanie ładnym i wolnym dotąd kawałku trawnika przy ratuszu. Nawet nie zdążyłem zapiąć w namiocie śpiwora, kiedy ktoś z miasteczka budzi nas informując, że ten plac jest zarezerwowany pod bufet. No cóż, wiedziałem - zbyt ładny był.

Łazimy tu i tam, snujemy się po Brannej - nie ma gdzie nawet postawić butelki po piwie. Jest już koło 8-mej, dzwonię więc do chłopaków z LST. Spotykamy się wreszcie, bo do tej pory znaliśmy się tylko telefonicznie. Krótkie powitanie, ustalenie kto jest kto i chłopaki proponują nam jeszcze wolny skwer pod blokiem. Czarno to widzę; trzeba się zobowiązać do przestrzegania ciszy nocnej, a mam podejrzenia, że może to być trudne. Gadamy jeszcze o zasadach panujących na tej imprezie, kiedy Szymek woła nas, że ma piękne miejsce gdzieś przy cmentarzu. Idziemy obejrzeć i okazuje się, że faktycznie - miejsce jest prima sort. Za garażami, przy lesie - nikt raczej nie będzie stękał, że jest głośno. Rozstawiamy więc namiot firmowy, ściągamy wyścigówkę z lawety, rozstawiamy wreszcie swoje namioty i idziemy spać.

Wstajemy po południu i po obiadku ruszamy na obchód miasteczka. Oglądam zakręty na torze, próbuję sobie nas tu wyobrazić. Dopiero to do mnie dociera: jestem tutaj i możliwe, że już jutro będę się ścigał razem z tymi, których do tej pory widziałem tylko w necie. Widocznie, jak się ktoś uprze, to i w kosmos poleci.

Branna 2013

Idziemy się zarejestrować w biurze zawodów. Tak się składa, że jesteśmy pierwsi w kolejce. Formalności trwają krótko - dostajemy transponder do pomiaru czasu i z blankietem z biura zasuwamy do komisji technicznej. No - myślę sobie - wóz albo przewóz. Ale nawet jak nas nie dopuszczą, to sobie chociaż popatrzę, jak jeżdżą inni. Wyluzowani pchamy więc nasz sowiecki bolid do komisji. Już za chwilę zbiera się konsylium, bo Olda Prokop razem z innymi nie bardzo wie, gdzie nas przylepić. Niewiele rozumiem po czesku, ale słyszę, jak mówi do swoich kolegów z komisji: "... motocykl jest co prawda z roku 71-go, ale to przestarzała konstrukcja, bliżej jej jest do lat 50-tych...". I już do nas, że dopuszcza nas, ale tabliczki musimy zrobić sobie sami. Wyjmujemy więc wcześniej przygotowane komplety i nagle zdaję sobie sprawę, że powinienem prosić Szymka o przygotowanie klasy "P2", a nie "N2" - klasa N to motocykle, w których się klęczy jadąc. To wszystko z nerwów przed wyjazdem. Olda macha na to ręką - trudno, pojedziecie w klasie N. Cóż, pozostaje tylko ładnie podziękować za wyrozumiałość. Za rok - mówi on - przyjedźcie już z hamulcem z epoki. I jak tu nie lubić Czechów?

Branna 2013

Jeszcze tylko komisja ogląda nasze kaski, czy mają wszystkie atesty - i już po bólu - naprawdę jutro jedziemy! Szukam ciągle sidecara braci Klimes - to ci, których zawsze podziwiałem w necie, jak szarżują swoim turkusowym Uralem. Kręcimy się jeszcze trochę po ryneczku, kiedy nagle podchodzi do nas jakiś facet i prosi o pomoc. Co widzę - przecież to właśnie jeden z nich! Chodzi o to, że przyjechał z jakąś kobietą i nie jest w stanie sam zdjąć Urala z przyczepy. Jaka gratka - o tym myślałem przez całą drogę - żeby pozwolili mi dotknąć któregoś z wyścigowych Urali; żebym poczuł, ile one ważą. Zdenek chce rozkładać najazd do przyczepy, ale my ściągamy go we czterech tak lekko, jakbyśmy zdejmowali Komarka. Nie wiem, czy ten motocykl waży więcej, niż 200 kilo. Nasz przy nim to góra żelaza. Podejrzewam, że właśnie dzięki temu ich Ural ma takie rakietowe odejście. Na podstawie tej informacji kształtuje się też nasza taktyka na jutro: przede wszystkim oszczędzać maszynę aż do mety; zachować konie mechaniczne na wyścig. Szymek jest tego samego zdania - nie możemy pozwolić sobie znowu na taką spektakularną awarię, jak w Hildesheim, gdzie odpadliśmy już na pierwszym biegu.

Wieczorem dojeżdżają do nas z Polski Indyk z Cezarem i rozbijają się obok nas. Wieczór mija nam wesoło na piciu czeskiego piwa.

Rano po śniadanku idziemy się wykąpać. Są prysznice z teoretycznie ciepłą wodą. W ogóle jestem pod wrażeniem organizacji tej wielkiej imprezy. Wszystko jest zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, mnóstwo osób cały czas czuwa nad bezpieczeństwem widzów i zawodników, a nie ma ani jednego policjanta. I wszyscy są dla siebie mili, a tubylcy zawsze chętni do pomocy.

Już od ósmej zaczynają jeździć najmniejsze pojemności. Stoję więc przy ulicy, za barierą ochronną, z otwartą paszczą i obserwuję, jak ścigają się stare Jawy, Eso, CZ i mnóstwo innych marek, których już nie pamiętam. W życiu nie podejrzewałem, że takie bzyki mogą rozwijać takie prędkości. Ryk tych pierdziawek jest tak ogłuszający, że żałuję, że nie zabrałem ochronników słuchu. Po nich jadą jeszcze cztery inne. W klasie T jedzie nasz rodak, Artur Kopczewski na Yamaha RD125. W klasie W - Arek Kopeć, w klasie K Tomek Korzeniewski na BSA Super Rocket i Szymon Spychała na Triumph TR i wreszcie Robert Kopiec na Junaku w klasie J. Nie jestem pewien, czy wymieniłem wszystkich startujących Polaków. W każdym razie w kategorii "sidecar" z Polski jesteśmy tylko my. Klasa "sidecar" zgodnie z programem jedzie raz przed południem około 10-tej, a drugi koło 15-tej. Są to tzw. treningi kwalifikacyjne, od wyników których zależy miejsce na linii startowej na właściwym wyścigu, który jest w niedzielę.

Kto jedzie w naszej klasie? Jak zauważyłem, Urale są dwa, w tym jeden z magicznie rozwiązanym napędem łańcuchowym. Tego też mieliśmy okazję "pomacać" - tradycyjnie już okazuje się lekki jak piórko. Jest jedno BMW z lat 60-tych (oczywiście też przez nas podniesione, oczywiście leciutkie), jakiś, zdaje się, Rudge, jest też BSA Sloper z charakterystycznym pasażerem wózka, który to pasażer przypomina Rumcajsa. Sympatyczny ten facet to Jan Exner i to najczęściej jego ewolucje na wózku oklaskują kibice. Jest też jakaś rakieta z silnikiem od Trabanta, dwie Jawy 600, a cała reszta to nowoczesne bolidy z silnikami japońskimi. W sumie - 20 zespołów. Plan minimum ugadany dzień wcześniej z Szymkiem, to dojechać do mety bez awarii.

Branna 2013

Czas naszego pierwszego startu zbliża się. Ubieramy się więc i wypychamy Dniepra z boksu. Odkręciłem wcześniej kopajkę - start zrobimy z popychu. Na trening każdy wyjeżdża z miejsca, gdzie akurat przyszło mu rozbić namiot. Przed nami jedzie z pomarańczowym kogutem na dachu samochód organizatora i sprawdza, czy droga jest przejezdna. A potem każdy zaczyna już jechać coraz szybciej.

Branna 2013

Emocje rosną - żeby się tylko nie zbłaźnić! Do dzieła! Odpalamy na pych i już siedzimy na maszynie. Już mijają nas najszybsi, ale to tylko trening - zawsze, gdy już siedzę na maszynie i już jedziemy, uspokajam się. Spokojnie, myślę, pierwsze kółko to dla nagrzania opon. Dojeżdżamy do pierwszego zakrętu i umiarkowanie szybko zjeżdżamy w dół na najdłuższą prostą. Umyślnie nie poganiam silnika; niech złapie właściwą temperaturę. Dojeżdżamy do drugiego zakrętu, jest ostro pod górę. Kawałek prostej, potem w lewo, w prawo i bardzo ostro, prawie o 180 stopni w lewo pod górę. Szymek wychyla się ostro, ja też i o mały włos nie wypadamy z trasy. Prawie nas obróciło w miejscu. I bardzo dobrze, że na treningu - będziemy uważać na to miejsce.

Branna 2013

Po pierwszym kółku pozwalamy sobie na więcej; jedziemy trochę szybciej. Testuję wyższe prędkości. Ciekawe, czy dyfer wytrzyma? Motocykl trzyma się drogi, nic nie skrzypi, nic się nie urywa - tyle, że wszyscy nas wyprzedzają. Nic to, trzeba dojechać do mety. Jedziemy na tym Dnieprze w sumie siódmy raz, trudno tu mówić o jakimkolwiek doświadczeniu. Mimo skupienia na prowadzeniu pojazdu, czasem uda mi się zerknąć na innych, jak oni to robią. Tak w zasadzie nie widać tych, na których najbardziej chciałbym się wzorować - obydwa Urale odskoczyły nam daleko, a ci, którzy nas mijają, to zupełnie inna kategoria.

Branna 2013

Nawet nie wiem, kiedy mija te 15 minut jazdy. Zjeżdżamy do boksu i teraz dopiero możemy wymienić się spostrzeżeniami. Silnik i reszta wydają się być w dobrej kondycji. Cały tor ma dwa kilometry długości, a różnica w wysokości na trasie to około 40 metrów. Skoro dał radę na treningu, to może da i na wyścigu? Szymek jest zmęczony i idzie odpocząć, a ja idę popatrzeć na naszych kolegów z Polski startujących niedługo po nas.

Po obiedzie jest nasz drugi trening. Tym razem i trema jest mniejsza. Wypychamy maszynę z boksu i włączamy się do treningu zaraz za załogą 73Z, w której to załodze pająkiem jest kobieta. Cała ta ekipa jest bardzo sympatyczna - ich maszyna z silnikiem Yamaha Windle waży - nie zgadniecie! - tyle, co nic. Ruszamy za nimi i już po chwili giną nam z oczu. Pierwsze kółko jak zwykle rozgrzewające, potem staramy się jechać już normalnie. Jedno, drugie, trzecie, kiedy nagle sędziowie boczni machają chorągiewkami - jest jakiś incydent na torze. Po chwili sprawa się wyjaśnia: krowa wtargnęła na asfalt! Nie mogę uwierzyć własnym oczom - a jednak. Jakoś przedarła się przez kibiców i minęło dobrych parę minut, zanim udało się ją przepędzić z powrotem.

Już po chwili trening jest wznowiony. Tym razem postanawiamy pojechać trochę szybciej techniką zaobserwowaną w Hildesheim - czyli jedziemy możliwie szybko aż do zakrętu - potem ostro hamujemy wraz z redukcją o bieg lub dwa niżej i za chwilę ostro z kopyta do przodu. To nie jest nasza jazda na sto procent, ale są pierwsze efekty, kiedy udaje nam się wyprzedzić załogę na BSA.

Branna 2013

Tymczasem następuje koniec treningu i zjeżdżamy z powrotem do boksu. Tym razem było już sporo szybciej. Wiem, że jeszcze możemy przyspieszyć.

Po wyścigu idziemy na rynek na piwo i odwiedzamy naszych znajomych z LST. Życzymy im powodzenia, a sami zasiadamy w przydrożnym barze. Oglądamy tabelę wyników - mamy przedostatni czas, więc na starcie zajmiemy przedostatnie miejsce. Postanawiamy omówić sytuację na jutro - na właściwy wyścig. To będzie 15 okrążeń po dwa kilometry - czyli łącznie 30 km. Ja jestem zdania, żeby maksymalnie wycisnąć z maszyny, ile się da. Szymek natomiast uważa, że można dać ognia, ale o wiele bardziej opłaci się ukończyć wyścig bez awarii. Ustalamy więc, że jedziemy "prawie na maxa", ale tak, żeby maszyna się nie rozleciała. Plan jest dobry, ale jak go wykonać? Odkładam to na jutro. Po powrocie spuszczam olej z dyfra - na szczęście w oleju są tylko śladowe ilości opiłków; to znak, że się docierają atak z talerzem. Skrzynia OK., a silnik o dziwo nie bierze oleju. Tak więc wszystko z maszyną w porządku.

Branna 2013

Wieczór spędzamy na piwie w centrum miasteczka wśród rozbawionych kibiców i zawodników, a po zmierzchu idziemy na swoje śmieci. W końcu jutro jest ważny dzień - nie ma co przesadzać z alkoholem, a i wyspać się wypada.

Rano budzi nas głos spikera z radiowęzła, rozwieszonego na słupach miasteczka. Tradycyjnie już śniadanko i kąpiel w zimnej wodzie. Potem na spokojnie oglądamy zmagania innych klas.

Podczas biegu kategorii E ma miejsce nieprzyjemny incydent - zawodnikowi z Austrii podczas jazdy ulega zablokowaniu tylne koło i koziołkuje na swoim Nortonie. Po chwili już zabiera go karetka; jak dowiaduję się później, ma złamaną rękę i diabli wiedzą, co jeszcze. Szkoda faceta; jechał ostro.

Służby techniczne szybko usuwają plamę oleju z trasy i odciągają maszynę na pobocze. Przerwa techniczna nieco się przedłuża, obsuwa jest w granicach 20 minut, a my pocimy się w kombinezonach.

W końcu przychodzi czas na nas. Wolno robimy jedno kółko i zajeżdżamy na miejsce startu. Sędzia kieruje nas na przedostatnie miejsce lekko po lewej. Po naszej prawej - Rumcajs na BSA. Przed nami Triumph. Koledzy z BSA mówią nam, jak będzie przebiegać odliczanie, które jak się okazuje jest nieco inne niż w crossie. Odliczają od stu. Sto, trzydzieści, dwadzieścia - napięcie rośnie, aż mi się łapy trzęsą - aż w końcu machnięcie czeską flagą! START!

Zaczęło się! Dwójka była już wrzucona, zapłon włączony! Silnik zaskakuje po paru metrach, ale wszyscy inni już jadą! Wskakuję na siodełko i natychmiast się uspokajam. Wrzucam trójkę, gaz, czwórkę i już mijamy kolegów z BSA, a za chwilę zielonego Triumpha, który ma chyba jakieś problemy techniczne. Rozpędzamy się ostro, kiedy nagle prosta się kończy - wciskam heble do oporu, jednocześnie odkręcam gaz i redukuję o dwa biegi - jest ostro w lewo pod górę. Natychmiast odkręcam na dwójce, a silnik wyje na wysokich obrotach.

Branna 2013

Prujemy teraz krótką prostą, potem ostro w lewo, za chwilę ostro w prawo, aż w końcu niebezpieczny zakręt o 180 stopni, gdzie nas na samym początku obróciło. Tym razem idzie nam pięknie; tu wychodzi wyćwiczone zgranie z crossu. Jest jeszcze bardziej stromo i ten moment jest dla naszego silnika najbardziej mulący. Już za chwilę bowiem wyskakujemy na bardziej płaski teren przy publice przed ratuszem. Już mamy trójkę, już wbijam czwórkę i już prujemy prostą niedaleko naszego boksu. Łagodny zakręt i już lecimy w dół. Przy komisji startowej pokazują nam ilość okrążeń do końca - jeszcze 14!

Branna 2013

Kolejne jedziemy równie szybko, a ja mam wrażenie, że doganiamy jakąś załogę przed nami. Mija kolejne i kolejne, aż nagle porządkowi zaczynają machać czerwonymi flagami - coś musiało się stać! Zatrzymujemy się, ale pokazują, żeby jechać dalej. Powoli wracamy więc na start. Jak się okazuje, jeden z widzów zasłabł i konieczna była natychmiastowa pomoc i dojazd karetki - wyścig więc przerwano. Stoimy na starcie i czekamy zatem, co dalej. Już po chwili wiadomo - start będzie powtórzony, ale pojedziemy tylko tyle okrążeń, ile nam zostało - czyli bodajże 13.

Branna 2013

Trochę jestem zmartwiony - start poszedł nam nieźle, drugi raz może być gorzej. Organizator każe wszystkim objechać tor dookoła i powtórnie stanąć na linii startu. Procedura się powtarza. Znowu sto, potem tablica z napisem 30, potem 20, aż w końcu machnięcie czeskiej flagi! START!

Tym razem przebiegamy o kilka metrów dalej, zanim silnik odpala. To wystarcza jednak, żeby wszyscy odskoczyli nam ze sto metrów do przodu. Czuję, jak Szymek wskakuje na wózek, więc zaczynam zwiększać prędkość.

Branna 2013

Dwójka, gaz, trójka, gaz, czwórka i już lecimy w dół na najdłuższej prostej. Nie mam prędkościomierza, ale czuję, że jest dobrze ponad setkę. Wyprzedzamy BSA i przed nami zakręt w lewo pod górę. Ostro hamuję, aż piszczą okładziny, szybka redukcja o dwa biegi i zaraz znowu z ostrym gazem pod górę. Ten kawałek jedziemy, jak na treningach - tu za wiele się nie poprawi. Jesteśmy przedostatni, więc gdyby utrzymać pozycję, plan minimum byłby zrealizowany. Jednak prawdziwe rezerwy tkwią w zakrętach i wyjściu na prostą przed ratuszem. Przemyka mi przez głowę myśl, żeby zaryzykować i odkręcić mocniej. Wychodzimy ostro pod górę przy publice i zaraz na nieco mniej stromym odcinku toru zaczynam zwiększać prędkość. I tu zamiast jak na treningu wrzucić czwórkę już na przedostatnim łuku przed krótką prostą koło cmentarza, ciągnę do oporu na trójce i dopiero wrzucam na czwórkę. Przelatujemy ten odcinek i oto już łuk w lewo w dół, na którym zacieśniam promień do oporu redukując do trójki. Sztywny amortyzator skrętu od Mercedesa pomaga utrzymać kierunek jazdy. Ostro odkręcam na wyjściu i już lecimy, ile fabryka dała.

Branna 2013

Kolejne okrążenie pokonujemy, doganiając metr po metrze ostatnich w peletonie. Znów ostro pod górę, znowu wyjście na prostą przy publiczności zgromadzonej przed zamkiem. Na tym wyjściu kulimy się za owiewkami, jednocześnie szybko przenosząc ciężar ciała z prawej na lewą stronę zaprzęgu i odwrotnie. Sędzia boczny pokazuje tablicę z ilością okrążeń przed nami - za nami półmetek wyścigu, a my ciągle zmniejszamy dystans od uciekinierów, aż w końcu na serpentynie pod górę przed nami pojawia się załoga na czarnym Uralu. Doganiamy ich na kolejnym podejściu w górę. Zauważam, że mimo tego, że mają lżejszą maszynę i mocny silnik, na zakrętach ich wzajemna współpraca idzie gorzej. Nasz zespół jest w tym lepszy i gdyby nie to, że w tym miejscu szerokość toru jest zbyt mała na wyprzedzanie, oderwalibyśmy się od nich na tym odcinku. Niestety, jest tak ciasno, że mimo, iż idziemy w zakrętach szybciej, nie możemy ich wyprzedzić. Na prostej przy zamku odskakują nam na kilkadziesiąt metrów, ale znowu kręcę manetką do oporu, żyłując silnik na każdym z biegów i powoli dochodzimy ich na prostej przy cmentarzu. Gdyby miała jeszcze ze 200 metrów, zaryzykowałbym wyprzedzanie, ale zaraz jest zakręt w lewo w dół - możemy nie wyhamować. Tuż przed łukiem ostro wciskam heble, rzucamy się z Szymkiem na lewo i już gonimy czarnego Urala na najdłuższej prostej.

Branna 2013

Tymczasem jakaś załoga na sidecarze z japońskim silnikiem próbuje nas dublować. Ustępuję mu miejsca, a oni siedzą teraz na ogonie czarnemu Uralowi. Pędzimy teraz wszyscy ostro pod górę, a ja widzę na tych zakrętach naszą przewagę - raz o mało co nie wjeżdżam w tył tego plastikowego bolidu, który jest cały czas przyhamowywany przez czarnego Urala. Wreszcie wyskakujemy na ostry łuk przed zamkiem - ten o 180 stopni - na którym tracimy lekko z powodu ciężaru naszego zaprzęgu, ale już wpadamy na płaski teren. Tu znowu idziemy na maksa - japoniec wyprzedził Urala, a my powoli też go doganiamy. Podejmuję decyzję: teraz! Przed nami dwa łagodne łuki, na których wskazówka naszego obrotomierza wjeżdża na czerwone pole, ale wyprzedzamy Urala po lewej i zamykamy go w lewym łuku na zjeździe w dół. Już wiem, że za dużo stracili i że już nas nie dogonią - tylko awaria silnika może zmienić ten stan. Nie dajemy im żadnej szansy, odsadzamy się na prostej i na łuku pod górę doganiamy rewelacyjnie jadący wcześniej zaprzęg z silnikiem od Trabanta. Niestety, mają awarię silnika i muszą się zatrzymać. Podobnie na następnym zakręcie, dochodzący nas z prawej niebieski zestaw z silnikiem chyba od Suzuki zjeżdża na pobocze - nie wiem, czy nie wyrobił na winklu, czy też jest to też awaria.

Branna 2013

Trzymamy cały czas jednakową prędkość, co w naszym przypadku oznacza gaz do dechy. Próbuję jeszcze podkręcić tempo, coś jeszcze ugrać, bo zauważam, że nie są to jeszcze granice naszej wytrzymałości, kiedy macha flaga oznaczająca zakończenie wyścigu. Nic się nie zepsuło, nikt nie został ranny, jesteśmy z Szymkiem w doskonałych nastrojach: udało się! Udało się, i nawet wyprzedziliśmy dwie załogi! Kilka maszyn zepsuło się w trakcie - a nie były to bynajmniej maszyny z rolniczymi silnikami, jak nasz Dniepr. Jak na pierwszy raz w tak poważnej imprezie - jest super - nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego. Zabieramy na pokład Marcina, który czekał na nas z polską flagą i ubrani w kapelusze kibica robimy rundę honorową po torze. Jak się okazuje, wśród widzów jest mnóstwo Polaków, którzy reagują entuzjastycznie na widok naszej polskiej załogi.

Branna 2013

Powoli wracamy do boksu. Wrażenia są niesamowite, sportowa rywalizacja na torze trudna jest do opisania. Idziemy w dobrych humorach na piwo. Za dwie godziny przy ratuszu odczytujemy wyniki - trudno w to uwierzyć, ale w naszej klasie mamy pierwsze miejsce w jeździe na czas, w jeździe na regularność ogólnie trzecie (na 20 załóg), a dodatkowo pierwsze w łączonej klasyfikacji N + M + P. Przebieramy się więc w nasze firmowe stroje i po zakończeniu wyścigów idziemy na ceremonię rozdania nagród. Po udekorowaniu kilku klas maszyn o mniejszej pojemności nadchodzi czas na sidecary. Wyczytują moje i Szymka nazwiska - wchodzimy oklaskiwani na podium, ale ciągle nie wierzymy, że mamy pierwsze miejsce, więc stajemy na "trójce". Wtedy "Rumcajs" wpycha nas na siłę z trzeciego na pierwsze. Wszyscy się śmieją, dziewczyny zakładają nam wieńce laurowe (z tworzywa) na szyję, dostajemy pamiątkowe puchary, są oklaski - dla takiej chwili tu właśnie przyjechaliśmy. Wszyscy nam gratulują udanego debiutu.

Branna 2013

Po nas dekorują inne klasy. Kiedy ich obserwowałem podczas jazdy, wszyscy wyglądali podobnie, ale teraz okazuje się, że ścigali się zarówno starzy, jak i młodzi. Jednemu z zawodników, który jest w dość podeszłym wieku, muszą pomagać wejść na podium, bo chłop nie ma siły tak wysoko podnieść nogi. Z rodaków jedynie Szymon Spychała zajmuje drugie miejsce w swojej klasie, reszta naszych niestety jest bez podium.

Po rozdaniu nagród rozmawiamy jeszcze przez jakiś czas z naszymi kolegami z LST i kibicami z Polski. Potem powoli wszyscy się zbierają do domów. Przed nami 300 km do domu. Jak powieją dobre wiatry, w przyszłym roku też tam pojedziemy, tylko z odchudzonym sprzętem.

Start był bardzo udany, ale nie byłoby sukcesu bez pomocy naszych sponsorów - firmy Szlachet-Stal, Żwirowni Moników i koncernu Orlen. Dziękuję też Radkowi za błyskawiczne przespawanie miejsca obrotu amortyzatora skrętu, Pawłowi za złożenie dyfra na poczekaniu, chłopakom z wulkana za wyważenie przedniego koła, Kuczmie za prawidłowo zrobiony wałek kardana, Tomaszowi P. za cierpliwość przy konsultacjach w sprawie zapłonu a Andrzejowi za złożenie silnika, który po prostu wytrzymał.


Napisał Brzytwa

Zdjęcia: Zuza