Wróć do: Ural Team Piotrków Tryb.

Mistrzostwa Litwy Retrosidecarcross Gargzdai (Gorżdy) 16.07.2011

Gargzdai 2011

Po wyścigu na torze asfaltowym w Lublinie przyszedł czas na pierwszy start na torze motocrossowym. Wyścig miał się odbyć w miejscowości Gargzdai niedaleko Kłajpedy 16 lipca 2011.

Już wkrótce po lubelskim występie zabraliśmy się do poprawienia konstrukcji Urala. Na pierwszy ogień poszła wymiana opon, tylnego koła i dekla od tylnej przekładni - w maszynie był dnieprowski dyferek, nowo zakupiona opona Michelin Starcross ocierała lekko o wałek kardana, więc postanowiłem wymienić dekiel na uralowski, który jest nieco grubszy i odsuwa koło na lewo. Nasz mechanik poprawił uszczelnienie silnika i pozostała do przerobienia rzecz najbardziej skomplikowana - przedni wahacz. Dosłownie w ostatniej chwili nasz zaprzyjaźniony warsztat zajął się tematem i na kilka dni przed wyjazdem skończył pracę. Pomimo niewesołych prognoz co do możliwości zwiększenia "trailu" w zawieszeniu udało się wszystko jakoś zmieścić i nawet znaleźliśmy wolne popołudnie, żeby objeździć motocykl. Okazało się, że poprawa jest ogromna; nareszcie się prowadzi tak, jak trzeba, nie ściąga na boki - w porównaniu do poprzedniego rozwiązania rewelacja. Cały czas ćwiczyliśmy też fizycznie, Szymek wziął się ostro za bieganie, ja zresztą też, co miało raczej fatalne skutki, gdyż, biegając na 12 km z Bogusiem, rozwaliłem kolano. Odnawia się stara kontuzja, a przy chodzeniu boli, jakby ktoś wbił tam gwóźdź. Na całe szczęście na tej trasie nie ma skoków, ale i tak będzie mi ciężko.

Gargzdai 2011

Nadszedł wreszcie dzień wyjazdu, oprócz mnie, Szymka i Bogusia pojechał z nami Janek, który w tym zespole miał reprezentować kibiców.

Gargzdai 2011

Wyjechaliśmy o 23-ej i po dość męczącym przejeździe przez polskie drogi dojechaliśmy na Litwę. Tam szybko drogą expresową na Kłajpedę i już po południu byliśmy na miejscu. Najpierw pojechaliśmy obejrzeć tor. Po długich poszukiwaniach odnaleźliśmy ten obiekt. Mieliśmy plan, żeby rozbić namiot nad jeziorem obok toru, ale postanowiliśmy poszukać hotelu. Niestety, nawet operując na przemian angielskim i rosyjskim nie było to łatwe. Nie pomaga nam nawet legendarna wprost znajomość angielskiego, jaką dysponuje Janek. W końcu trafiamy na "pokoje do wynajęcia" - domek stoi na uboczu, jest w miarę zacisznie, jest parking - wydaje się wszystko w porządku. Jak się okazało, nie do końca - w nocy padliśmy ofiarą sabotażu; ktoś wyrwał przewód paliwowy i przewód zapłonowy razem z "korzeniami" i rano mieliśmy problem. Miałem zapasowe przewody zapłonowe, ale paliwowego wężyka nie. Mieliśmy olbrzymie szczęście, kiedy Janek znalazł kilkanaście metrów dalej w trawie urwany wężyk. W hoteliku nocowało też paru młodych łebków i to ich podejrzewamy o takie dziadostwo. Rano się żaden nie pokazał i to ich tylko uratowało przed karzącą ręką sprawiedliwości. Wkurzeni pojechaliśmy na miejsce wyścigów.

Dojeżdżając widzimy, że litewskie załogi już przybyły. Chłopaki wzięli się za rozstawianie naszego "boxu", a ja poszedłem na zwiady, szukając kogoś mówiącego po rosyjsku i biura rejestracji. Pojawia się kolega startujący w klasie 350, mówi po rosyjsku i idzie ze mną zarejestrować się na wyścigi. Od razu wychodzą pierwsze "sęki"; organizator pyta nas o ubezpieczenie. Nie mamy licencji sportowej, jak Litwini, ani ubezpieczenia. W mailach była informacja, że to załatwia się na miejscu, ale jak zwykle ktoś tam nie przyjechał, kogoś nie ma i jest pasztet. Po chwili zastanowienia organizator dopuszcza nas jednak do wyścigu, kwitując temat: "Jak coś się stanie, to myśmy was nie widzieli".

Gargzdai 2011

Opłacam wpisowe i z tą wesołą nowiną wracam do naszego boxu - nasze stoisko wygląda nieźle: przestronny namiot, krzesełka, warsztacik mechanika i polska flaga na maszcie. Po chwili idziemy obserwować inne zespoły i naszą konkurencję. Przyjechało 5 motocykli w naszej klasie, w tym kilkunastokrotny mistrz Litwy, który ściga się też na profesjonalnych krosowych wózkach. Jest też i nasz znajomy z 2009, Linas (nr 81), który przyjechał razem z Algisem (nr 13) i z ojcem. Jak się okazuje, ojciec jest jego wiernym kibicem i jednym ze sponsorów.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Maszyny naszych rywali wyprzedzają nas technicznie; przede wszystkim są o wiele dłuższe. Mają hamulce tarczowe z przodu i z tyłu, z tyłu pojedynczy centralny amortyzator, z przodu wyczynowe amortyzatory i ultralekkie wózki.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Jednak nie wszystko wygląda tak, jak się wydaje na pierwszy rzut oka: jeszcze przed treningiem maszyna jednego z Litwinów odmawia posłuszeństwa z powodu awarii wału korbowego. Druga obok podczas rozgrzewki silnika kaszle, dycha i stęka, co znacznie poprawia nam nastrój - oznacza to, że nie są tak dobrze przygotowani, na jakich wyglądają. Nie jest źle, może nie wszystko stracone.

Gargzdai 2011

Po treningu lekkich maszyn czas na zapoznawcze dwa kółka dla klasy 750SP. Jedziemy spokojnie, oglądamy trasę, nie wydaje się aż taka straszna, jak na początku. Zjeżdżamy do boksu i wymieniamy uwagi.

Za pół godziny zaczyna się odprawa zawodników, na której mówią... po rosyjsku! Zresztą jesteśmy coraz bardziej zdziwieni; wcześniej (w 2009 roku) nikt nie kwapił się do rozmowy z nami w tym języku, a tu taka niespodzianka!

Wyścig ma trwać 10 minut plus jedno okrążenie, następuje objaśnienie sygnałów na torze i zasad bezpieczeństwa. Po jakimś kwadransie zaczynają się wyścigi niższych klas: motorowery, potem jakieś większe pojemności solo, potem 350-ki z wózkiem i 500-ki z wózkiem. Ci ostatni robią szczególnie duże wrażenie; pada mżawka, glina i piasek rozmiękły i maszyny te pędzą z bocznym uślizgiem wyrzucając wiadra piachu spod kół. Jest to naprawdę widowiskowy przejazd.

Gargzdai 2011

W końcu kolej na nasz wyścig. Start jest na odpalonym sprzęcie z pająkiem na pokładzie; każdy kolejno podnosi kciuk, że jest gotowy do startu. Mam taką tremę, że ze zdziwieniem stwierdzam, że przestało mi dokuczać kolano. Oto, co robi adrenalina. Machnięcie sędziego chorągiewką i gaz do dechy! Ruszamy! Już w chwili startu czuję, że muszę nieco ująć gazu, bo ściąga mnie na wózek. Szymek stanął prawdopodobnie za daleko od tylnego koła. Tego elementu nie przetrenowaliśmy właściwie, reszta załóg szybko zostawia nas w tyle, mimo, że już po chwili na dwójce rozwijamy naprawdę dużą prędkość.

Ale oto już przed nami pierwszy zakręt i rozjeżdżona błotnista kałuża; przyhamowuję lekko i jako-tako wchodzimy w zakręt. Tuż za nim lekki podjazd i zakręt w prawo o prawie 180 stopni. Mimo pracy Szymka czuję, jak nas wypycha za zewnątrz. Pająki naszej konkurencji wiszą za motocyklem, niemalże trąc tyłkiem o ziemię. Szymek nie może się aż tak wychylać, pośrednio spowodowane jest to konstrukcją wózka.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Tymczasem przed nami ostry zjazd w dół i zakręt w lewo i za chwilę znów w lewo, gdzie nas znowu wynosi na zewnątrz. Czuję, że naprawdę ostro wchodzimy w drifty i na tą chwilę to jest kres naszych możliwości. Niestety, stawka nam cały czas ucieka, na każdym okrążeniu zyskując po kilkanaście sekund.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Przed nasypem z publicznością jest wyryta tak głęboka koleina na lewym zakręcie, że wjeżdżając w nią ma się wrażenie, że się jedzie po szynach. Nasze tylne zawieszenie jest twarde i nie wyłapuje wystających kamieni, więc rzuca mną na siedzeniu i to samo dzieje się z Szymkiem, że aż mam pietra, że spadnie i w tym zakręcie zawsze ujmuję lekko gazu. Jedyne, do czego nie można się przyczepić, to silnik, który pięknie dudni basem, rwie glebę i mam wrażenie, że gdyby nie nasz brak praktyki, to moglibyśmy tu trochę namieszać.

Gargzdai 2011

Tymczasem kolejne okrążenie i znowu podjazd pod górę. Leży tam na środku kamień wielkości piłki do rugby; pierwszy raz go ominąłem, drugi raz też ale za trzecim tak nas wynosi na wcześniejszym zakręcie, że aby nie stracić prędkości zacieśniam łuk i wpakowuję się przednim kołem wprost na niego. Nic się nie dzieje, lekkie podbicie i nieco wypycha nas na zewnątrz, ale opanowujemy sytuację. Znów głęboka bruzda przy nasypie z publiką, znowu długa prosta, na której udaje mi się wbić trójkę, ostre hamowanie i lewy zakręt. Sędzia sygnalizuje niebezpieczeństwo, jadę ostrożniej i widzę, że jeden z zespołów ma awarię. Szkoda, ale jedziemy dalej. Przy zjeździe z górki czuję, że lekko prowadza cały motocykl; albo więc wpadłem w poślizg na glinie, albo Szymek goni już resztkami sił. Dopóki nie da jednak wyraźnego znaku - jedziemy na maxa. Kolejny zakręt i na tym samym łuku, co poprzednio sędzia znowu macha żółtą flagą - kolejna awaria. Tym razem posłuszeństwa odmówiła maszyna mistrzów Litwy. Nasz silnik grzeje elegancko, ani na chwilę nie traci mocy, niestety czołówka cały czas nam ucieka. Nawet jej nie widzimy przed sobą. Wreszcie machnięcie czarno-białą chorągiewką - meta!

Zjeżdżamy do boksu raczej w kiepskich nastrojach. Szymek jest zupełnie wypluty; nie ma siły zdjąć kasku. Tym większe jest nasze zdziwienie, kiedy jeden z Litwinów mówi, że w tym biegu ostatecznie mamy trzecią pozycję. Faktycznie, przecież dwa zespoły miały awarię. Wolelibyśmy co prawda zająć tę pozycję w inny sposób, ale Boguś podsumowuje dyskusję, ze wyścig wygrywa się przede wszystkim w warsztacie, co rozwiewa nasze wątpliwości.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Tymczasem siedzimy w boxie, popijamy napój izotoniczny i omawiamy wyścig. W międzyczasie Boguś pożycza od naszego kolegi Linasa wiaderko i szczotkę i opłukuje maszynę z gliny.

Okazuje się, że będzie jeszcze jeden bieg. Chyba musiałem źle zrozumieć prowadzącego, wydawało mi się, że będzie tylko jeden, ale trudno. Pojedziemy i na drugi. Szymek trochę odetchnął, więc idziemy popatrzeć na niższe klasy. Właściwie patrzę na nich jakoś bez zainteresowania, myśląc, czy damy radę. Czas mija szybko i oto słyszę przez megafon, że kolej na nas - idziemy się więc przebrać.

Gargzdai 2011

Już za chwilę podjeżdżamy do linii startu. Machnięcie chorągiewką i znowu gaz do dechy! Znowu jednak lekko znosi w prawo, mimo że Szymek stanął blisko mnie - nad tym tematem będziemy musieli jeszcze długo pracować. Tym razem mam wrażenie, że wystartowaliśmy lepiej, więc i samopoczucie od razu mi się poprawia; może tym razem będzie lepiej?

Gargzdai 2011

"Połykamy" kolejne zakręty, ale czuję wyraźnie, że Szymek bardzo osłabł. Wpadamy na zakręt przed nasypem z publiką i popełniam olbrzymi błąd, rezygnując z jazdy w wyoranej bruździe na rzecz zacieśnienia zakrętu i przejazdu przez kałużę; niedostatecznie wychylamy się w lewo, wyrzuca nas z kałuży, przecinamy bruzdę pod ostrym kątem i już widzę w oczach, że za chwilę gruchniemy w nasyp! Trwa to ułamki sekund, do końca próbuję wyprowadzić sprzęt na właściwy tor łuku, ale nieubłaganie suniemy w bandę! Walimy całym impetem, dobrze, że namokła, to nie jest taka twarda. Kosz leży w górze; silnik pracuje, bo nie spadłem aż tak daleko, żeby zadziałał "kill-switch", Szymek leży też. Pobiega ojciec naszego kolegi Linasa, pomaga postawić mi motocykl na koła, pchamy i silnik zaskakuje od razu. Krzyczę do Szymka, żeby wskakiwał, ale chyba coś się stało, bo ledwo idzie. Nic nie słyszę przez ten warkot silników, ale widzę, że wskakuje na wózek.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Znów prujemy na pełnym gazie; zakręt w lewo, potem górka w prawo o 180 stopni i zjazd w lewo - następne okrążenie wychodzi nam już lepiej. Jednak tuż za górką Szymek daje znak do zatrzymania. Zjeżdżam na pobocze, jest źle. Pająk jest wykończony, w pierwszej chwili myślę, że to coś z sercem. Na szczęście tylko zadyszka, ja zresztą też mam dość. W takim stanie nigdzie nie pojedziemy. Nie damy rady skończyć tego biegu, bo nawet jadąc spacerowym tempem nie zmieścimy się w limicie 10 minut z okrążeniami. Czekamy więc do końca wyścigu i w kiepskich humorach zjeżdżamy do boksu.

Gargzdai 2011

Szkoda, pierwszy bieg był obiecujący. Jak powiedział organizator, gdybyśmy pojechali wolniej, to z powodu tylu awarii w pierwszej gonitwie mielibyśmy trzecie miejsce! A tak jest nam trochę żal, bo chcieliśmy powalczyć, pokazać tę wolę walki - ale trudno. Jeszcze przed imprezą założyliśmy, że BHP przede wszystkim, i że musimy wrócić w jednym kawałku. Dziś wiemy, że przed nami długi i wyczerpujący trening fizyczny. Litwini i Łotysze startujący w wyścigach to dwudziestoparoletnie chłopaki. Przewaga wieku robi swoje. Ale do następnych zawodów niedaleko Wilna jeszcze trzy miesiące - jeszcze można będzie się podciągnąć.

Gargzdai 2011 Gargzdai 2011

Po wyścigach jesteśmy wszyscy zaproszeni przez organizatora - klub VORAI MC na zlot-party odbywający się niedaleko toru. Zlot robi dobre wrażenie; jest profesjonalna scena, jakieś kramy z piwem i żarciem, czyściutko, spokojnie, kible czyste, woda w kranach. Rozbijamy namiot i zapraszamy na wódkę naszych konkurentów. Miło było wymienić się doświadczeniami, pogadać o technicznych szczegółach. Linas, Jonas i reszta chłopaków daje nam teraz cenne wskazówki odnośnie konstrukcji kosza i sposobów jazdy "pająka". Znowu trzeba będzie przerabiać uchwyty. Żaden z naszych litewskich i łotewskich kolegów nie kryje się już ze znajomością rosyjskiego. Musiało im być ciężko za komuny, stąd chyba taka niechęć do tego języka.

Na scenie wystąpił jakiś folkowy zespół, potem jakaś śpiewaczka disco, a na deser wystąpił zespół doskonale podrabiający AC/DC; wygląd gitarzystów, głos wokalisty - to było niesamowite! Ubawiliśmy się pod sceną wyśmienicie. W międzyczasie były wybory miss mokrego podkoszulka, a potem zespół grał dalej na bis. Na koniec organizator uraczył nas stripteasem w wykonaniu dwóch panienek. Czegoś takiego nie widziałem, bo u nas można tylko popatrzeć, a tu, jak się okazało, stojący w pierwszym rzędzie pod sceną mogli jeszcze dotknąć.

Zabawa trwała do późna, ale ja poszedłem wcześniej spać, bo rano była moja kolej prowadzenia fury.

Podsumowując cały wyjazd, uważam, że był on dla nas ciekawym doświadczeniem i pokazał, jak dużo jest jeszcze do zrobienia przed nami. Szczególnie cenne były uwagi zawodników, co jeszcze należałoby zmienić w naszej maszynie. Mimo nieukończenia drugiego biegu wiemy już, że na naszym Uralu mimo wszystko można będzie powalczyć o wyższą pozycję. Dziękujemy naszym litewskim i łotewskim kolegom za ciepłe przyjęcie, do zobaczenia na następnych wyścigach.


Napisał Brzytwa

Zdjęcia: Janek