Wróć do: Dniepr Racing Team

Wyścigi weteranów Technorama Hildesheim 07-09.09.2012

Hildesheim 2012

Jeden z naszych sponsorów, Oldtimer Koni, zaprosił nas na wyścigi weteranów do Hildesheim w Niemczech. Impreza odbywała się we wrześniu i jedną z klas, które się ścigały, była klasa "sidecar".

Koni opłacił nam wjazd na imprezę, dzięki hojności pozostałych naszych sponsorów (czyli firmie Szlachet-Stal i Żwirowni Moników) mieliśmy opłacone paliwo - tak więc pozostało tylko kupić prowiant i zabrać namioty razem z dobrym nastrojem.

Cały nasz udział w imprezie jeszcze w niedzielę stał pod znakiem zapytania; na treningu rozleciał nam się nasz silnik od Dniepra (wysiadły głowice, a konkretnie prowadnice zaworowe). Stało się to na treningu na torze kartingowym koło Częstochowy. Stanęliśmy przed dylematem: poddać się, czy też na wariata przełożyć do motocykla silnik od Urala. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie - można powiedzieć, że pracowaliśmy na dwie zmiany. Rano Bodek z Jarkiem wyjęli silnik dnieprowski, a założyli uralowski i nawet udało im się go odpalić. Po południu ja skręcałem osłony, podłączałem bak i montowałem siedzenie.

Silnik, który założyliśmy, został kupiony od jakiegoś zawodnika z Krymu. Przerobiony był na 750cm3. Z szybkich oględzin wynikało, że ma poprzerabiane głowice na większe zawory i odchudzone koło zamachowe. Powstało pytanie - czy silnik wytrzyma? Trudno - najwyżej się rozleci, ale przynajmniej spróbujemy - pokusa startu razem z prawdziwymi wyścigowymi sidecarami była ogromna.

Wyjechaliśmy w czwartek po południu i około 10 rano byliśmy na miejscu. Jednak jazda po niemieckich autostradach nie męczy tak, jak jazda po polskich dziurawych dróżkach.

Na miejscu wita nas dwóch kolesi, którzy po polsku umieją tylko "dzień dobry" i "dziękuję". Nie gadałem po niemiecku z 10 lat, ale jakoś to idzie. Chłopaki kierują nas na parking, więc zajmujemy miejsce i rozbijamy namioty. Za chwilę pojawia się dwóch starszych jegomości, którzy proszą nas o przesunięcie się o jedno miejsce. To miłośnicy marki Aero, czeskich samochodów z lat 30-tych i 40-tych ubiegłego stulecia. Rozbijamy się więc w nowym miejscu i już za chwilę rozpalamy kuchenkę gazową. Pijemy herbatkę, jemy późne śniadanko i idziemy obejrzeć innych uczestników zawodów, którzy zjeżdżają się cały czas. Na razie nie ma ich za wielu, a bazar z częściami do weteranów, który odbywa się 300 m dalej, dopiero się rozkłada. Wobec tego, że trening mamy dopiero po południu, korzystamy z czasu i idziemy się trochę zdrzemnąć po nieprzespanej nocy.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

W popołudniowych godzinach idziemy jeszcze raz na rekonesans. Obok, u naszych sąsiadów, nazjeżdżało się mnóstwo różnych modeli Aero; kabriolety, dwuosobowe roadstery, nieco większe maszyny 4-osobowe, wszystkie ładnie utrzymane i jeżdżące. Są też inne marki samochodów: Triumph, jest MG, jest Chevrolet Corvette i jest Camaro, mnóstwo garbusów, jest VW Karmann-Ghia i sporo maszyn, których nie widziałem wcześniej na oczy. Wśród motocykli podobnie królują BM-ki, ale są też Moto-Guzzi aż w dwóch egzemplarzach, są też specjalnie przygotowane maszyny wyścigowe na przerabianych i tuningowanych silnikach japońskich. Oprócz tego jest mnóstwo maszyn nie biorących udziału w wyścigu, przywiezionych na sprzedaż albo żeby się nimi pochwalić. Pierwszy raz mam okazję zobaczyć wyścigowe NSU z przednim zawieszeniem na wahaczu. Jest mnóstwo japońskich ścigaczy z bardzo nietypowymi silnikami. Panuje miła atmosfera, widać, że większość z przyjezdnych zna się już chyba z poprzednich imprez.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

Na placu są do dyspozycji prysznice i toalety z ciepłą wodą, a w środku jest czyściutko i ładnie pachnie jakimś mydełkiem. Idę zapytać na bramce, kiedy i gdzie odbędą się badania techniczne. Okazuje się, że właśnie u tych chłopaków z bramki. Pytam, na czym to polega - odpowiadają mi, że na pomiarze głośności. Mam pietra, ale oni śmiejąc się mówią, żebym nie pękał.

Wracamy do boksu i przygotowujemy maszynę do kontroli technicznej. Wszyscy zaliczają test, aż w końcu czas na nas. Tak - mamy z Szymkiem stracha, że nie przejdziemy. Maszyna na tłumikach LeoVinci pracuje, jak Tatra wioząca 30 ton piachu. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy okazuje się, że mieścimy się w normie! Nie pytam, co i jak - znikamy jak najszybciej, żeby się nikt nie rozmyślił.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

W naszej klasie, jak się okazuje, pojawia się motocykl z silnikiem od K-750. Właściciel mieszka niedaleko Hildesheim i prowadzi warsztat napraw ruskich maszyn łącznie ze sprzedażą części. Wg jego słów, "Kaśka" ma zmodyfikowany wałek rozrządu, w którym krzywki są wyższe o 1 mm. Reszta naszych konkurentów to maszyny będące technicznie lata świetlne przed nami. Są dwie BM-ki typu "kneeler", są dwa "Guziki", a cała reszta jest podobna do statku Hana Solo. Ciekawa sprawa, że koszowi dwóch takich bolidów są kobietami.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

Wracamy do boksu, a że jest już późnawo, przygotowujemy się do treningu. Cała impreza jest trzydniowa; w piątek są treningi, w sobotę po dwa biegi dla każdej z klas i tak samo w niedzielę.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

Stajemy więc w kolejce do startu na trening. Wszyscy "koszowcy" jadą razem. Kolumnę na pierwszym okrążeniu zapoznawczym otwiera samochód organizatora z pomarańczowym kogutem, a za nim jadą wszyscy grzecznie razem. Po pierwszym kółku samochód zjeżdża na bok i zaczyna się odkręcanie. My jedziemy spokojnie; w naszej maszynie jeszcze podczas regulacji w domu bez przerwy luzowały się zawory, mamy nadzieję, że po treningu wyregulujemy je po raz ostatni. Motocykl idzie ładnie, ale nie odważam się wrzucić mu piątego biegu. Teoretycznie mamy szansę rozwinąć 120 km/h na 8"-ce z tyłu, ale na razie spokojnie - przetestujmy silnik. Jedziemy na wyścigowym syntetycznym oleju 10W-60, nie powinno się nic stać - przecież doskonale sprawdził się w crossie.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

Już na drugim kółku czuję, że coś się dzieje - olej wypływa pomiędzy głowicą a cylindrem. Kompresja nie znika, a to za sprawą dość nietypowego bezuszczelkowego połączenia głowica-cylinder. Po paru kółkach zjeżdżamy do boksu. Widzimy, że coś się stało i że na tor wjeżdża karetka pogotowia. Okazuje się, że jedna z maszyn Moto-Guzzi miała kraksę na prawym zakręcie. Siedząc już w naszym firmowym namiocie widzę, jak powoli zjeżdżają z toru. Chyba nic się nie stało, ale muszą być poobijani, bo "Gutek" ma wgnieciony bak.

Nasz mechanik ma teraz pełne ręce roboty: dokręcić głowice, ustawić zawory i założyć gumową rurkę na wyjście z odmy. Olej zachlapał nas od kolan w dół. Rozglądam się czujnie, czy nikt się nie przypieprzy o takie rozpylanie śliskiej cieczy na torze, ale nikt niczego nie zauważa.

Mam mieszane uczucia: diabli wiedzą, czy jutro silnik wytrzyma - każda z czterech eliminacji w wyścigu trwa 30 minut i będzie to dla niego na pewno ciężki sprawdzian. Na razie jednak wyjmujemy piwko i podziwiamy trening solówek i samochodów. Nie jestem specjalnie miłośnikiem samochodowych wyścigów, ale na te patrzę z nieukrywaną przyjemnością - wrażenie robi na mnie szczególnie kabriolet MG.

Hildesheim 2012

Wieczorem pijemy po piwku (zawodnicy) i idziemy w miarę wcześnie spać.

Rano pobudka, prysznic, śniadanko i już przygotowujemy się do startu. Cały tor ma mniej więcej kształt litery "T" z bardzo długą prostą, gdzie co prawda są aż dwie szykany zmuszające do lekkiej zmiany kierunku jazdy, ale i tak na treningu jechaliśmy tam o wiele za wolno. Teraz czas pokazać się z lepszej strony.

Wolno ruszamy spod bramki wjazdowej, ale już za chwilę wszyscy przyspieszają. Nie mamy kompletnie wyczucia ani toru, ani motocykla - w końcu jadę na nim czwarty raz łącznie z piątkowym treningiem. Nic więc dziwnego, że po pierwszym okrążeniu jedziemy ostatni. Wyprzedza nas nawet "dolniak" K-750. To nie Lublin, gdzie nasza maksymalna prędkość wyniosła 50 km/h - tu ludzie jadą grubo ponad 150 km/h. Cały czas mijają nas japońskie bolidy; jak tylko słyszę któregoś za sobą, staram się trzymać tor jazdy bez zmian, żeby uniknąć kolizji. Na moich oczach dwóch najszybszych się zderza, aż wióry lecą, ale motocykle trzymają się kupy, załogi też i wyścig trwa dalej.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

Od drugiego kółka przyspieszamy; przed nami "dolniak", który odsadził się o pół okrążenia. To niemożliwe, żeby był od nas szybszy. Jest lepszy, bo tracimy na prostych. Zaczynam więc jechać inaczej: na prostych rozpędzamy się do prędkości maksymalnej, a ponieważ tor jest szeroki, w szykanę wpadamy pod takim kątem, że nawet nie zwalniamy. Dopiero tuż przed samym prawym zakrętem daję ostro po hamulcach, aż piszczą, i składamy się z Szymkiem do łuku. I to jest właściwa taktyka. Dwa razy wylatujemy na lewym łuku przed trybuną dla widzów na trawę, ale szybko zjeżdżamy na asfalt i prujemy dalej. Konsekwentnie na prostej wbijam "piątkę" i oto w pełnym pędzie mijamy dolniaka; znowu szybka redukcja o dwa biegi w dół w połączeniu z ostrym hamowaniem i już odsadziliśmy się o połowę okrążenia. Nareszcie! Nie jesteśmy ostatni.

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

A co z resztą stawki? Ze zdumieniem zauważam, że doganiamy srebrno-pomarańczową Yamahę. Na zakrętach siedzimy im na ogonie, na prostej nam odchodzą. Sytuacja powtarza się na kolejnym zakręcie. Gdybyśmy tak podciągnęli szybkość na kolejnym łuku… No właśnie - olej zaczyna chlapać i za nic nie mogę się wychylić na lewym zakręcie, bo zwyczajnie stopa ześlizguje mi się z gumowego podnóżka! Trzeba było zrobić go ze stali. Podczas zmiany biegów czasami z dwójki potrafi wskoczyć czwórka - to znak, że trzeba zmienić jeszcze sporo w układzie cięgna zmiany biegów. A na długiej prostej motocykl nie ma siły rozpędzać się na "piątce". Czyżby znowu zwiększył się luz na zaworach? Wyraźnie zwalniamy, tak, że na kolejnej prostej przed trybunami wyprzedza nas "dolniak" i za chwilę czuję, że silnik traci moc. Wciskam sprzęgło i maszyna gaśnie. Dopiero teraz, kiedy ustaje pęd powietrza widzę, że z lewego garnka dymi się, jak pieca. Zatarcie lewego tłoka - tak brzmi pierwsza diagnoza na szybko. Spychamy maszynę z toru, czekamy na koniec biegu. Zatarcie jest poważne, nawet nie da się przekopnąć silnika. Co za pech! Jechaliśmy 20 minut, że też nie wytrzymał pozostałych 10-ciu!

Hildesheim 2012 Hildesheim 2012

Stoimy i podziwiamy naszych konkurentów. Możemy teraz dokładnie się przyjrzeć ich technice jazdy w prawym zakręcie, bo właśnie przy takim stoimy. Dziewczyna z białego wyczynowego sidecara macha do nas wesoło za każdym razem, jak przejeżdża obok.

Koniec wyścigu - przyjeżdża do nas organizator i mówi, że mamy około 5 minut na zepchnięcie maszyny z toru, zanim zacznie się następny bieg. Zasuwamy więc w stronę parku maszyn, pchając nasz motocykl pod prąd. Już po chwili jesteśmy w naszym boksie. Okazuje się, że całe nogawki mamy zachlapane olejem. Jednak to nie brak oleju był przyczyną awarii. Rozbieramy się z naszych sportowych kombinezonów, a Boguś zaczyna rozkręcać silnik, dręczony pytaniem, co się zepsuło. Kibicują nam Niemcy, zaciekawieni naszą konstrukcją. Po zdjęciu głowicy okazuje się, że tłok się stopił i pękł - kawałki wysypują się z cylindra.

Hildesheim 2012

Akurat nie mamy takiej części w zapasie, więc dla nas ta impreza się już skończyła. Postanawiamy jednak zostać do niedzieli rana - nie ma co jechać w nocy, a tak pooglądamy sobie jeszcze inne gonitwy i na spokojnie połazimy po bazarze. Bazar jest niewielki, ale mają bardzo ciekawe graty. Spędzamy tam dobrą godzinę i wracamy do namiotu. Tu na spokojnie jemy obiadek, podziwiamy wyścigi innych klas, a potem oglądamy kolejny bieg naszej klasy.

Widać ogromną przewagę zespołu na czerwono-niebieskiej maszynie, która ściga się z białym bolidem, którego pasażerem jest kobieta.

Szkoda, nie udało się nam - ale jak na taki wyścig nie byliśmy wcale najgorsi i gdyby nie ta awaria, na pewno nie przyjechalibyśmy ostatni.

Hildesheim 2012

Tymczasem odwiedzają nas nasi sąsiedzi, zawołani przez Szymka na kieliszeczek czegoś mocniejszego. Niby się wzbraniają, ale jak widzę - tylko "pro forma". Muzyka w busie Szymka rżnie na całą moc jakiś kawałek AC/DC, więc kiedy przychodzi jakaś babka i chce o coś zapytać, jestem pewien, że będzie prosić o ciszę - w końcu ma się już ku wieczorowi. Tymczasem ona prosi, żeby puścić głośniej, czym rozbraja mnie zupełnie. I tak przyjemnie mija nam czas aż do wieczora. Rano wstajemy wcześnie, siadam za kółko i lecimy do domu żegnani przez tych, z którymi się ścigaliśmy.

Następnym razem - miejmy nadzieję - będzie lepiej. Może i krótki to był zryw, ale doświadczenie uzyskane na torze też się liczy. W zasadzie pierwszy raz mieliśmy okazję odkręcić "na maxa". Wyszło też sporo rzeczy, które należy poprawić. Tak więc wyjazd nie był taki zupełnie bezowocny. Przed nami zima, na 2013 wprowadzimy w sprzęcie wiele zmian.

Dziękujemy naszym sponsorom - firmie Szlachet-Stal, Żwirowni Moników, a szczególnie Oldtimer Koni za wsparcie.


Napisał Brzytwa

Zdjęcia: Boguś