Wróć do: PODRÓŻE
I Motocyklowy Rajd Krajoznawczo-Historyczny
"Śladami Jędrusiów"
15-17 maja 2009 r.
Adam Grzegorzewski (relacja nieco subiektywna, zdjęcia)
Łukasz Smagłowski (treść historyczna, program rajdu)
Wstęp trochę nie w temacie...
Nigdy nie przepadałem za imprezami grupowymi. Na duże zloty zaglądałem jedynie z ciekawości i niejako przejazdem. Motocykl postrzegałem jako ŚRODEK do poznawania Świata, a nie był on CELEM samym w sobie. Byłem typem motocyklisty-samotnika. Liczyły się dla mnie duże dystanse i "wycieczki" po 10.000 km. Poczciwe BMW z silnikiem w kształcie cegły nigdy mnie nie zawiodło, a sprawy obsługi motocykla ograniczałem do podstawowych czynności wymiany płynów ustrojowych. Tak, miałem podstawowy zestaw narzędzi dostarczany - zgodnie z tradycją bawarskiej firmy spod znaku szachownicy - jako wyposażenie podstawowe, lecz nie za bardzo z niego korzystałem. Po prostu nie miałem potrzeby. Nie za bardzo interesowały mnie tereny za własną miedzą, jednak wszystko uległo znaczącej zmianie... odkąd stałem się posiadaczem... "Ruska".
W zasadzie to Jemu zawdzięczam kontakty z grupami weterańskimi, różnymi "dziwakami" ujeżdżającymi zaprzęgi, i po prostu motocyklistami, dla których nawet zwykła WSKa czy Cezetka są wystarczającymi maszynami do czerpania radości z jazdy i podróżowania. To Dobrzy Ludzie! Odkryłem, że Wielkie Podróżowanie może być w promieniu 50 km od domu. Że nie potrzeba wyjeżdżać na inne kontynenty, czy przekraczać kilka granic w Europie w ciągu dnia. Wszystko jest relatywne. Tak jak pisał kiedyś Robert M. Pirsig w swojej kultowej książce "Zen a sztuka oporządzania motocykla" warto sięgnąć do niektórych spraw głębiej i odkryć swoją własną CHAUTAUQUA. Trzeba tylko zjechać z głównych dróg. Poczuć zapach lasu i pól. Zatrzymać się przy starej kapliczce, starym drzewie czy zanurzyć się w historii. I właśnie ona była tematem przewodnim rajdu organizowanego przez Świętokrzyską Nieformalną Grupę Motocyklową. Nieformalną, gdyż nie podczepioną do żadnej organizacji, niezależną, wolną, bez hierarchii. Każdy z jej nieformalnych członków wnosi coś nowego i modne obecnie słowo synergia nabiera nowego wymiaru. No ale dość już tego przydługawego wstępu. Jeśli jednak ktoś już tu dotarł, dziękuję za wyrozumiałość i przechodzimy do tematu samego rajdu.
Najpierw idea
Koncepcja rajdu "Śladami Jędrusiów" narodziła się chyba w głowie Łukasza podczas zeszłorocznej edycji rajdu "Polska B".
Nie rzucał on słów na wiatr i wraz z Tomkiem ze Staszowa w zimowe wieczory studiowali literaturę i przygotowywali na mapie trasę. Wczesną wiosną zaczęły się wspólne objazdy. Choć Nadleśnictwo Staszów było pozytywnie nastawione do naszego rajdu (dziękujemy Nadleśnictwu!), jednak do końca nie wiedzieliśmy, czy uda nam się zrealizować etapy leśne z uwagi na zakaz wstępu do lasu z powodu suszy. Przed rajdem jednak trochę popadało i mogliśmy zrealizować w pełni nasz plan. A więc w drogę...
Spotkanie na rynku w Staszowie
W dniu 15 maja spotkanie wyznaczono na 18.30. Większość przyjechała o czasie, jedynie Wojtek z Poznania dojechał na kolejny przystanek w Rytwianach. No ale on miał najdłuższą drogę (ponad 400 km), więc był w pełni rozgrzeszony. Parę minut po 19.00 Łukasz przywitał oficjalnie wszystkich uczestników rajdu i rozpoczął pierwszy historyczny odczyt o oddziale partyzanckim "Jędrusie".
Aż głupio mi się przyznać, ale gdy pierwszy raz usłyszałem z ust Łukasza o Jędrusiach, nie za bardzo wiedziałem, z czym to się je... Ale właśnie rajd miał służyć m.in. pogłębieniu wiedzy historycznej, więc - nawet jak ktoś byłby zupełnym laikiem w temacie - po rajdzie wiedział już zapewne dużo więcej niż przeciętny Kowalski. Na końcu tekstu zamieszczamy zresztą krótkie wprowadzenie do tematu "Jędrusiów" z korektą merytoryczną Łukasza.
Około 19.30 odpaliliśmy maszyny i ruszyliśmy na etap nocny. Ponieważ Tomkowi w kilka dni przed rajdem wysłużona Cezetka odmówiła posłuszeństwa (czeka go remont generalny), zaprosiłem go jako pasażera na mój "statek".
Nad jeziorkami leśnymi
Pierwszy postój i kolejny odczyt w terenie miał miejsce przy ośrodku wypoczynkowym w Golejowie. W międzyczasie spotkaliśmy grupkę motocyklistów szukających miejsca noclegowego w domkach kempingowych (w Staszowie miał się odbyć kolejnego dnia zlot posiadaczy motocykli SHL). Zaproponowaliśmy im wspólny przejazd do klasztoru w Rytwianach, ale obawiali się chyba złej nawierzchni leśnych dróg. No cóż - tutaj zderzyły się dwie koncepcje podróżowania. Może kilka lat temu też bym postąpił jak oni?
Dobra, ruszamy. Ale... Kawasaki W650 Arka odmawia posłuszeństwa i nie chce zapalić. Od razu pada na elektrykę. Powód prozaiczny - za słabo dokręcona klema na akumulatorze. No, ale widziałem na początku diagnozy w oczach Arka lekki strach...
Aha - podjechał do nas samochód terenowy Nadleśnictwa. Chłopaki bardzo pozytywnie nastawieni. Zero problemów. Jeden z leśników prosi Anetę ujeżdżającą zaprzęg, aby go zabrała na "statek". Aneta troszkę speszona, ale w końcu zgadza się przyjąć pasażera. Widzę, że leśnik jest wprost wniebowzięty. No bo kurs w zaprzęgu powożonym przez płeć piękną to przecież jak wygrana w Toto-Lotku! W końcu jedziemy...
Klasztor w Rytwianach
Około 21.00 wjeżdżamy na dziedziniec XVII-wiecznego klasztoru pokamedulskiego. Czeka tam na nas ksiądz, który będzie nas oprowadzał po tym niezwykle ciekawym obiekcie (więcej informacji np. na stronie: http://www.sandomierskie.com/kraj/staszowski/rytwianyerem-ds.htm)
Chyba wszystkim z nas dał się odczuć niesamowity klimat tego miejsca. Uczucie tajemniczości przy zwiedzaniu grobowców, tylnej części ołtarza, bocznych sal, zakrystii, potęgował fakt, że byliśmy tam nocś, i to w dodatku sami. No, może nie zupełnie, gdyż było słychać modlitwę pustelnicy, zamkniętej na jej własną wolą w pomieszczeniu na wieży kościelnej (mieszka tam już dwa lata).
Gdy dodaliśmy do tego wizerunek woskowej figury Anny, żony Stanisława Łukasza Opalińskiego, którą pokazał nam przewodnik, otwierając szafkę w zakrystii, każdemu chyba przeszedł lekki dreszcz po plecach. Krótką historię, związaną z tym mezaliansem przytaczam poniżej...
W XVII wieku przebywał w Rytwianach włoski ujeżdżacz koni Giulio. Tutaj poznał służącą we dworze pokojówkę i zakochał się w niej. Owocem tego związku była córka Anna. Nie byłoby w tej historii nic nadzwyczajnego, lecz los chciał inaczej.
W roku 1662 zamek Rytwiany wraz z okolicznymi dobrami odziedziczył Stanisław Łukasz Opaliński, jeden z najbogatszych i najpotężniejszych magnatów ówczesnej Rzeczypospolitej, a do tego człowiek odważny, który wziął znaczący udział w odsieczy wiedeńskiej. Wcześnie owdowiawszy, począł rozglądać się za nową kandydatką na żonę. Tak dostojny pan mógł bez trudu znaleźć towarzyszkę życia wśród równych sobie majątkiem i urodzeniem, jednakże stało się inaczej. Swoją uwagę zwrócił Łukasz na Annę, zwaną od imienia ojca Dziulanką. Jakże wielka musiała być uroda dziewczyny i niezwykła osobowoąć jej, skoro niebaczny na przestrogi krewnych i dezaprobatę środowiska Łukasz postanowił pojąć ją za żonę i swego dopiął?
Tak drogo okupione szczęście nie trwało jednak długo. Po pięciu latach Anna zmarła. Zrozpaczony mąż nakazał zrobić pośmiertną maskę i sporządzić woskową figurę ukochanej. Smutne były jego dalsze losy. Zamykał się w sobie, izolował od ludzi, zdziczał. Próbował ożenić się po raz trzeci, ale i ta żona zmarła, wpędzając nieszczęsnego w większą jeszcze rozpacz. Umarł samotnie, majątek swój przekazując krewnym. Zaś woskowa figura Anny trafiła do rytwiańskiego klasztoru kamedułów, gdzie przechowywana jest do dzisiaj.
Źródło: http://free.of.pl/z/zamki/
Biwak w Rudnikach
Prosto z Rytwian przy światłach reflektorów udaliśmy się starym duktem leśnym przez las, częściowo utwardzonym "kamiennymi łbami". Po drodze w tzw. Małej Szczece przy leśniczówce mieliśmy krótki postój, podczas którego Łukasz przeprowadził kolejny odczyt historyczny o "Jędrusiach". Potem już prosto na miejsce biwakowe na prywatnym polu koło lasu, nieopodal wsi Rudniki. Tuż przed docelowym miejscem grupa rozdziela się na dwie części - jedna jedzie lepszą drogą, a druga z zaprzęgowcami próbuje lekkiego off-roadu, jadąc na skróty polami. Przyznam się, że chciałem jechać w tej "lightowej" grupce, ale troszkę zdezinformowany na samym początku, dołączyłem w końcu solówką do wyrypiarzy. Nie było jednak tak źle i bez zakopania maszyny dojechaliśmy z Tomkiem na biwak.
Na uwagę zasługuje fakt, że miejsce było już wcześniej przygotowane i ogrodzone taśmą. W baniakach czekała na nas woda pitna oraz drzewo do palenia ogniska. Po rozbiciu namiotów (co niektórzy pod gołym niebem) spotkaliśmy się przy ognisku, z kiełbaskami i małym co nieco do wypitki. Alkoholu było jednak symbolicznie, gdyż z rana mieliśmy przecież ruszyć na zasadniczą trasę rajdu dziennego.
Wsiadanego
Po porannej kawie i śniadaniu, na hasło Łukasza "wsiadanego", wyruszyliśmy ok. 9:30 w trasę. Rano podjechał jeszcze wóz terenowy nadleśnictwa, ale była to raczej kurtuazyjna wizyta. Niech ten dzień pokażą zdjęcia wraz z opisami. Utkwił mi w tym dniu w pamięci kawałek wiersza jednego z "Jędrusiów" - Zbigniewa Kabaty "Bobo", który przeczytałem w Izbie Pamięci w Połańcu:
Była młodość górna i chmurna, orle zrywy, ogień żywy. Jest urna. Metalowa, z brązu ulana, wiekiem odziana urna. (...)
Czas rozjazdów
Wszystko ma swój początek i koniec. Niektórzy odjechali wcześniej, a Ci, co mieli bliżej - jako ostatni. Warto jednak wspomnieć, że jeszcze poprzedniego dnia tradycji musiało stać się zadość i wspólnie przyrządziliśmy przy ognisku zalewajkę z wiadra. Zwyczaj ten wprowadził Stepa podczas jesiennego rajdu "Polska B". Niestety, nikt nie robił wtedy zdjęć, ale uwierzcie - była wyśmienita, choć wyszła raczej na ostro. Sypnęło mi się trochę za dużo białego pieprzu, ale cóż - zmęczenie też zrobiło swoje. Zresztą nie wszyscy spróbowali zalewajki, gdyż zalegli wcześniej w namiotach. Zapomniałem jeszcze dodać, że w poprzednim dniu nas "troszkę" zmoczyło, a sama jazda po gliniastym podłożu też wymagała maksymalnej czujności i uwagi. Z tego, co wiem, chyba tylko Wojtek jeden raz leżał (w zasadzie położenie maszyny).
Łukasz z Tomkiem rozdali jeszcze pamiątkowe dyplomy ukończenia rajdu i cóż - trzeba było kierować się w stronę domu. Zobaczcie kilka zdjęć z dnia rozjazdów.
Zakończenie trochę nie w temacie...
To kolejny rajd motocyklowy, który utwierdził mnie w przekonaniu, że przygoda czeka na nas na wyciągniecie ręki, za przysłowiową miedzą. Ale to nie tylko sama przygoda. Przygoda, która ma swoją myśl przewodnią w odkrywaniu naszej historii, uczy nas patriotyzmu i przywiązania do naszego kraju. Słowo patriotyzm to nie jest chyba dziś modne słowo. Nie bójmy się jednak o tym pisać i mówić. Ktoś powie - no tak, zebrała się garstka nawiedzonych i pod przykrywką "Jędrusiów" robią jakieś wielkie "halo". Tego się już nie zmieni... Będą z pewnością i tacy... Tylko wtedy, gdy się nic nie będzie robiło - zapewne i nikt nie będzie nic gadał. Bo i nie będzie tematu...
Osobiście sądzę, że organizacja takich rajdów przynajmniej daje nam do myślenia, że - tak jak Władysław Jasiński i jego partyzanci - ktoś dla wolnej Polski przelał za nas kiedyś swoją krew. Autorytety moralne są potrzebne i z pewnością nam wszystkim będzie łatwiej podejmować decyzję, gdy będziemy mieć słuszne wzorce. I rajdy takie jak ten z pewnością nas do tego przybliżają...
Kończąc przytoczę jeszcze kilka zdań napisanych przez Adama Bienia, które przeczytałem w domu jego pamięci w Osali:
"Bo w życiu bywa różnie... A najczęściej jest tak, że szczęście odczuwamy ex post, z opóźnieniem. Dopiero dziś wiemy, że byliśmy szczęśliwi wczoraj".
TRASA RAJDU
ETAP I (piątek 15 maj 2009 r.) około 30 km: Staszów (odczyt-wprowadzenie historyczne) - Pocieszka (las) - Golejów (odczyt) - Rytwiany Glinki - Rytwiany Klasztor (zwiedzanie) - Szczeka Mała (odczyt przy leśniczówce) - Rudniki (las) - biwak pomiędzy Rudnikami a Okrągłą.
ETAP II (sobota 16 maj 2009 r.) około 90 km: Rudniki - Połaniec (zwiedzanie izby pamięci w Zespole Szkół) - Połaniec (zwiedzanie kopca Kościuszki + odczyt) - Łęg - Tursko Małe (postój i odczyt przy rezerwacie przyrodniczym "Zamczysko Turskie") - Tursko las (odczyt przy jeziorku) - Tursko Wielkie - Strużki (odwiedzenie pomnika ofiar pacyfikacji wsi + odczyt) - Ossala (zwiedzanie domu ministra Adama Bienia) - Trzcianka - Staszówek - Sworoń - Nakol - Łęg - Lipnik - Długołęka - Otoka - przeprawa promowa przez Wisłę - Baranów Sandomierski (postój, czas wolny, zwiedzanie otoczenia zamku) - Przewóz - Siedleszczany - Nagnajów - Machów (postój nad zalewem po wyrobisku odkrywkowej kopalni siarki) - Tarnobrzeg (odczyt pod pomnikiem upamiętniającym "Jędrusiów" i W. Jasińskiego) - przeprawa promowa przez Wisłę - Ciszyca - Błonie - Zarzecze - Koprzywnica (zwiedzanie kościoła i budynków zespołu pocysterskiego) - Cegielnia - Skrzypaczowice - Łoniów - Wnorów - Ruszcza - Sulisławice (zwiedzanie kościoła, izby pamięci i cmentarza "garnizonowego" "Jędrusiów", odczyt) - Wojcieszyce - Królewice - Wiązownica Kolonia - biwak
ETAP III (niedziela 17 maj 2009 r.) około 25-35 km: Wiązownica Kolonia (zwiedzanie pałacyku Pietrowa, przejazd koło kościoła i przez wioskę) - Rybnica - Nawodzice - Szymanowice (postój przy zalewie nad rzeką Koprzywianką) - Klimontów (zwiedzanie bazyliki i obejście kościoła z zabudowaniami klasztornymi) - Kol. Pełczyce - Jurkowice - Bogoria - koniec
WPROWADZENIE HISTORYCZNE
Za ostatnią wielką bitwę regularnej armii polskiej 1939 r. uważa się bój pod Kockiem 2-5 X 1939 r. Nie skapitulowaliśmy jednak ani przed wrogiem z zachodu, ani napastnikiem ze wschodu. Pomimo niemieckiego i sowieckiego terroru funkcjonowały na terenie kraju wszystkie organy Polskiego Państwa Podziemnego i zanim jeszcze padł w boju ostatni żołnierz II Rzeczypospolitej - major H. Dobrzański "Hubal" - naród polski rozpoczął walkę w formie dostosowanej do zmienionych warunków.
Jedną z pierwszych organizacji konspiracyjnych, która podjęła nierówną walkę z okupantem, była tajna organizacja, utworzona w początkach października 1939 r. przez Władysława Jasińskiego w Tarnobrzegu.
Trzon tej organizacji, stawiającej sobie za cel walkę z najeźdźcą, stanowiło grono osób wywodzących się ze Związku Młodej Polski, a także młodzież gimnazjalna i harcerska Państwowego Gimnazjum i Liceum imienia hetmana J. Tarnowskiego w Tarnobrzegu.
W początkowym okresie pracy konspiracyjnej Jasiński określał swoją organizację jako Polską Organizacją Powstańczą. W tym czasie, poza pracą organizacyjną, gromadzono broń i wyposażenie wojskowe, a także prowadzono intensywne szkolenie. Akcja doposażenia wojskowego polegała na zlokalizowaniu miejsc, w których wycofujące się we wrześniu 1939 r. oddziały WP ukryły broń, a następnie na sprowadzeniu jej do konspiracyjnych punktów.
Organizacja Jasińskiego przygotowana była do zbrojnego wystąpienia już pod koniec 1939 r. Powszechne było wówczas przekonanie że "na gwiazdkę Polska będzie wolna". Niespełnione nadzieje gwiazdkowe skłoniły Jasińskiego do podjęcia prac związanych z wydawaniem tajnej prasy. Już w grudniu 1939 r. zorganizował tajny nasłuch audycji Polskiego Radia z Londynu i kierował przepisywaniem na maszynie wiadomości radiowych. Tak zrodziła się tajna gazeta "Odwet" , na bazie której później został sformowany oddział partyzancki. "Odwet" początkowo był skromnym Biuletynem Informacji Radiowych. W. Jasiński sam redagował jego treść i sam - w domu swoich rodziców - pisał go na maszynie i wspólnie z bratem kolportował. Wkrótce dobrał do współpracy Karola Wojteczkę i Zdzisława de Ville.
Od marca 1940 r. pismo zostało podniesione do rangi cotygodniowej tajnej gazety i otrzymało tytuł "Odwet". Taką nazwę też przyjęła cała grupa W. Jasińskiego. W okresie od marca do maja 1940 r. pismo docierało już daleko poza teren powiatu tarnobrzeskiego - do Mielca, Dębicy, Tarnowa, Rozwadowa, Niska, Przeworska, a na zachód od Wisły swym zasięgiem obejmowało ziemię sandomierską z Opatowem i Ostrowcem oraz tereny powiatu buskiego i iłżeckiego. Z początkiem 1941 r. nazwę gazety wzbogacono podtytułem "Biuletyn Informacyjny". Był to wynik nawiązania przez Jasińskiego współpracy z Biurem Informacji i Propagandy okręgu ZWZ w Krakowie. Ta współpraca nie wpłynęła na dotychczasową niezależność polityczną "Odwetu". Zarówno pismo, jak i cała organizacja W. Jasińskiego pozostała apolityczna i nie podporządkowana żadnemu z ośrodków politycznych Polskiego Państwa Podziemnego.
W życiu podziemnej Polski "Odwet" spełniał ogromną rolę. Był gazetą przynoszącą najświeższe wiadomości ze wszystkich frontów II wojny światowej, informował o wydarzeniach w okupowanym kraju, pouczał, jak zachować się w konkretnych sytuacjach narzuconych przez okupanta, piętnował Polaków współpracujących z władzami niemieckimi. W "Odwecie" ukazywały się artykuły treści patriotycznej i politycznej. Poruszano w nim m.in. takie sprawy, jak ocena przyczyn klęski wrześniowej, życie Polaków pod okupacją rosyjską, stosunki niemiecko-sowieckie i inne. Najważniejsze jest jednak to, że "Odwet" był dla Polaków żyjących w warunkach "okupacyjnego piekła" nadzieją, podtrzymywał na duchu, dodawał sił i zapału do walki. Działalność "Odwetu" jako podziemnej organizacji polegała na stworzeniu dwóch funduszy - "Funduszu prasowego" związanego z redagowaniem i kolportowaniem tajnej tygodniówki "Odwet", i "Funduszu pomocowego". W ramach "funduszu pomocy" Władysław Jasiński objął opieką rodziny ukrywających się i aresztowanych konspiratorów, wdowy po żołnierzach września oraz wysiedlanych z poznańskiego i Pomorza. Do końca września 1940 r. centrala "Odwetu" mieściła się w Tarnobrzegu, redaktorem tajnej gazety był Władysław Jasiński, używający w tym czasie pseudonimu "Kmitas".
Po obławach, dokonanych przez Niemców, redakcję gazety przeniesiono najpierw do Krzemienicy, a następnie w rejon Trzcianki koło Połańca i Sulisławic. Po licznych aresztowaniach, jakich dokonali Niemcy w siatce "Odwetu", W. Jasiński podjął decyzję o wydzieleniu z organizacji specjalnej grupy dywersyjno-bojowej.
Utworzony wiosną 1941 r. oddział dywersyjno-bojowy od pseudonimu swojego dowódcy przyjął nazwę "Jędrusie". W. Jasiński zaś ów pseudonim przybrał od imienia swojego czteroletniego synka Andrzeja. Pierwszą akcją tego oddziału był "angryf" a (tak partyzanci "Jędrusia" nazywali swoje akcje) na leśnictwo w Szczece. Podczas tej akcji przeprowadzanej na przełomie kwietnia i maja 1941 r., Władysław Jasiński po raz pierwszy podpisał się pseudonimem "Jędruś" - był to początek legendy Jędrusiów. W dużym stopniu do powstania tej legendy przyczyniła się osobowość samego "Jędrusia". Cechy jego charakteru i sposób bycia w bezpośrednim kontakcie z ludźmi pozostawiały niezatarte wrażenie. We wszystkich relacjach i wspomnieniach kolegów i towarzyszy walki Władysław Jasiński przedstawiany jest jako człowiek "wybitnego umysłu i wielkiego serca", niezwykle skromny, szlachetny, bezpośredni, pełen pogody ducha, wymagający przede wszystkim od siebie, a następnie od innych. 17 marca 1942 r. Niemcy okrążyli siedzibę centrali "Odwetu" w Wiśniówce, gdzie po parogodzinnej walce zginęli wszyscy członkowie tajnej redakcji. To wydarzenie miało bardzo ważne znaczenie dla działalności "Jędrusiów". "Odwet" przestał wychodzić na lewobrzeżnych terenach Wisły.
Ponowną pracę na tym terenie podjął we wrześniu 1943 r. nowy zespół redakcyjny pod kierownictwem Aleksandra Modzelewskiego. W listopadzie 1943 r. wznowiony "Odwet" został odbity w drukarni w Opatowie, a następnie uruchomiono własną drukarnię w podziemiach zabytkowego XIII-wiecznego Kościoła w Sulisławicach. Od wiosny 1942 r. coraz bardziej narastała partyzancka działalność "Jędrusiów". Łącznie oddział przeprowadził 180 różnych akcji, wśród których były liczne akcje dywersji gospodarczej, zasadzki i potyczki, rozbrajanie "granatowych" policjantów i niemieckich żandarmów, a także regularne bitwy z siłami wroga.
Do większych akcji dywersyjno-bojowych "Jędrusiów" należy zaliczyć akcję na Komunalną Kasę Oszczędności w Staszowie i Bank Rolny w Mielcu, w Bogorii na transport cukru z cukrowni "Włostow" do Niemiec, akcję "Księgi", zleconą przez kierownictwo Walki Cywilnej Delegatury Rządu, rozbicie niemieckiej żandarmerii pod Niekrasowem, bitwę w Osieku, rozbicie sztabu niemieckiego dywizji pod Osiekiem oraz więzienia w Opatowie i Mielcu, wykonanie wyroku śmierci na zabójcy Władysława Jasińskiego - Reslerze i wiele innych.
Przedstawiając wojenne losy oddziału należy podkreślić, że Jasiński do kierowania tak potężną organizacją, jaką był "Odwet", a później do kierowania oddziałem partyzanckim nie miał rozbudowanego sztabu wojskowego. Sam był wszystkim: dowódcą, organizatorem, kurierem, redaktorem naczelnym i często kolporterem. Docierał do najdalej położonych punktów, najczęściej poruszał się rowerem, pokonując dziennie dziesiątki kilometrów.
U "Jędrusiów" nie było szarż, stopni wojskowych, meldowania się. Do dowódcy zwracano się: "panie Szefie" lub "panie Władku". Organizacja oddziału opierała się na harcerskim systemie zastępowym. Wszyscy członkowie oddziału doskonale znali swoje miejsce i zadania. Wierni harcerskiemu prawu, którego nauczył ich "Szef", pełnili wierną służbę Bogu i Ojczyźnie, uznając za święte takie wartości jak miłość, przyjaźń, szacunek , poświęcenie i wolność.
Przełomowe znaczenie dla historii oddziału miało wydarzenie w Trzciance na początku 1943 r. Tutaj tj. w małej miejscowości koło Połańca, gdzie mieściła się jedna z kwater "Jędrusiów", 9.I.1943 r. w starciu z patrolem niemieckiej żandarmerii poległ Władysław Jasiński, legendarny "Jędruś". Wraz z nim poległo dwóch partyzantów: Marian Gorycki i Antoni Toś. 11.I.1943 roku wszyscy trzej zostali pochowani we wspólnej mogile na sulisławskim cmentarzu. Władysław Jasiński został pośmiertnie odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Dowodzenie oddziału przejął wówczas zastępca "Jędrusia", Józef Wiącek, pseudonim "Sowa", z Trzcianki. Oddział walczył dalej, tocząc dziesiątki walk i potyczek z żandarmerią i Wehrmachtem, przeżył trzy obławy: 29 czerwca 1943 r., 1-3 lipca 1944 i 13-18 listopada 1944 r. W wyniku tej pierwszej obławy nastąpiła zmiana miejsc zakwaterowania i przejście w rejon Sulisławic. Tutaj w "Sulisławskiej republice" - jak nazywali ten teren partyzanci - w podziemiach zabytkowego XIII-wiecznego kościoła od września 1943 r. zainstalowano tajną drukarnię "Odwetu". Na sulisławskim cmentarzu składano także poległych w walce "Jędrusiów", powierzano ich opiece "Sulisławskiej Pani", "Matce Jędrusiowej", jak nazywali partyzanci Matkę Boską Sulisławską. W październiku 1943 r. podjęto kroki mające na celu scalenie "Jędrusiów" z Armią Krajową. Późną jesienią (na przełomie listopada i grudnia) tego roku doszło do oficjalnego połączenia "Jędrusiów" z AK na szczeblu Inspektoratu Sandomiersko-Opatowskiego. Oddział zachował jednak nadal dużą autonomię. W roku 1944 nastąpiło powiększenie oddziału poprzez wcielenie do "Jędrusiów" grupy "Lotnej" z Obwodu AK Sandomierz.
Po ogłoszeniu 20 lipca 1944 r. akcji "Burza" na Sandomierszczyźnie i rozpoczęciu koncentracji oddziału w Rybnicy około 21 lipca 1944 r., partyzancki oddział "Jędrusiów" został przekształcony w 4 kompanię 2 pułku 2 dywizji Armii Krajowej. W okresie "Burzy" 4 kompanią "Jędrusiów" dowodził Józef Wiącek, a następnie porucznik Roman Niewójt, a od jesieni 1944 r. na czele partyzanckiego zgrupowania "Jędrusiów" stał major Tadeusz Struś "Kaktus". Wchodząc w skład 2 pułku, "Jędrusie" przeszli cały szlak bojowy II Dywizji Piechoty AK. Po powrocie spod Przysuchy, gdzie wielu z nich bardzo boleśnie przyjęło fakt, że jest już za późno na pomoc krwawiącej Warszawie, zresztą pomoc ta niewiele wówczas mogłaby zmienić, a jedynie powiększyć liczbę partyzanckich mogił, uczestniczyli w bitwach z Niemcami w Dziebałtowie, Grodzisku i Radoszycach (2 i 3 września 1944 r.). Swą leśną epopeję zakończyli partyzanci "Jędrusia" w siekierzyńskich lasach koło Bodzentyna, przechodząc przed świętami Bożego Narodzenia 1944 r. na wiejskie kwatery. 16 stycznia 1945 r. w ramach ofensywy radzieckiej z przyczółka baranowsko-sandomierskiego tereny zakwaterowania "Jędrusiów" zostały wyzwolone spod okupacji niemieckiej. Fakt, że wolność przyszła ze wschodu, stał się wkrótce ogromną tragedią wielu niedawnych partyzantów. Wielu z nich dotknęły represje ze strony NKWD i UB. Niektórzy uciekli z kraju, unikając w ten sposób więzienia, łagrów rosyjskich i śmierci. Wśród aresztowanych na ziemi sandomierskiej znaleźli się m.in. Jerzy Górski z Bogorii ("Jerzyk"), Edward Kabata z Turska Wielkiego - "Książę Balii", Józef i Stanisław Wiącek z Trzcianki, Walenty Ponikowski z Koprzywnicy ps. "Walek", H.Kuksz - "Selim" z Jurkowic, Jerzy Rolski - "Babinicz" z Sandomierza i wielu innych. Represje dotknęły także licznych właścicieli głównych kwater "Jędrusiów".
Tak więc na wizję wymarzonej Polski trzeba było długo czekać. Zmiany, jakie dokonały się w naszym kraju po 1989 r., sprawiły, że doceniona została walka i poświęcenie żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego, choć nikt i nic nie jest w stanie naprawić krzywd. W roku 1990 r. uchwałą Senatu Rzeczypospolitej Polskiej potępione zostały represje i szykany żołnierzy Armii Krajowej dokonywane przez stalinowski system i władzę narzuconą Polakom po II wojnie światowej. Zatem dopiero III Rzeczpospolita sprawiła, że - jak pisze Zbigniew Kabata "Bobo" - piewca "Jędrusiowej doli" - niesiona "ofiara z krwi i imienia" nie poszła na marne. Wyśniona i wymarzona w leśnych obozowiskach Najjaśniejsza Rzeczypospolita sprawiła, że podkomendni Władysława Jasińskiego znów stali się legendą ucieleśniającą poczucie godności narodowej, a ich walka pozostanie symbolem powszechnie uznanych wartości ducha, na których wzrastać będą kolejne pokolenia Polaków.
Źródło: http://sp9mielec.republika.pl/jedrusie.htm
Korekta merytoryczna: Łukasz Smagłowski