Wróć do: Ural Team Piotrków Tryb.

II etap mistrzostw Litwy i Łotwy w retrosidecarcrossie, 28.04.2012

Od wyścigu na lodzie w Kiejdanach czas minął szybko. W tym czasie zdążyliśmy naprawić silnik - przyczyną awarii były słabiutkie sprężyny zaworowe, co spowodowało przy wysokich obrotach zderzenie zaworu wydechowego z tłokiem. Zawór, dzięki Gobertowi, został ekspresowo dorobiony u Paradowskich. Na szczęście tłok był cały. Wymieniliśmy opony na zwykłe, bez kolców. Poprawiliśmy tylny hamulec i najważniejsze - nasza tajna broń: w tylnej przekładni pojawił się zestaw 7x39 zębów. Już na treningach okazało się, co teraz można na tej maszynie pokazać. Przede wszystkim start - nie ma już problemu z przyduszeniem silnika, zryw jest taki, jak powinien być. Maksymalna prędkość możliwa do uzyskania (czyli około 60 km/h) w warunkach wyścigu w terenie absolutnie wystarcza.

Wyjechaliśmy jak zwykle w czwartek wieczorem. Po męczącym przejeździe przez nasze autostrady w wiecznej budowie dosyć szybko dojeżdżamy w piątek do Rakiszek. Jak nakazuje tradycja, najpierw oglądamy trasę wyścigu. Tor jest otwarty, ekipa starszych panów wyznacza kolorowymi pachołkami trasę przejazdu. Ogólnie stwierdziliśmy, że przypomina trochę trasę w Obornikach Wlkp: duże "hopki" i ani metra równego terenu. Oznacza to, ni mniej ni więcej, że całe 15 minut wyścigu będę musiał przejechać na stojąco i usiąść się nie da.

Wracamy do miasta i nawet szybko znajdujemy hotel; jeden Litwin ze sklepu o nazwie "Dom Perkunasa" jest tak uprzejmy, że prowadzi nas do niego własnym samochodem. Cena - 30 zł od osoby, pokój czysty - podoba się wszystkim.

Rano wstajemy o 06:00, tak żeby być o 8-mej na torze. Po drodze zgarniamy ekipę z Możejek, która nie wie, gdzie jest tor, bo startuje tu pierwszy raz.

Szybka rejestracja, potem komisja techniczna i w zasadzie po rozstawieniu naszego namiotu technicznego i wciągnięciu flagi na maszt czekamy na jazdy próbne.

W międzyczasie przyjeżdżają nasi znajomi z klubu Vorai MC. Są też nasi konkurenci z Kiejdan, więc idziemy się przywitać. Zauważam miły akcent na torze: stoją tam trzy maszty; jeszcze wczoraj łopotały tam flagi Litwy i Łotwy, a środkowy był wolny. Dziś pomiędzy nimi powiewa tam polska flaga. To bardzo miłe ze strony organizatorów.

Zawsze ten czas od przyjazdu do pierwszej próbnej jazdy mija mi szybko - spowodowane to jest tremą, tym razem z powodu bardzo wysokich górek - w takich okolicznościach jeszcze się nie ścigaliśmy. Na razie patrzymy na trening solówek, które zaczynają rozjeżdżać gliniaste kałuże i tor w paru miejscach zaczyna przypominać bajoro.

W końcu przychodzi czas na nas - zarówno trening, jak i wyścig, odbędzie się dla klasy 350 i 750 razem. Organizator wpuszcza nas na tor w krótkich odstępach czasowych. Nic szczególnego się nie dzieje, oprócz tego, że nasze tylne zawieszenie zaczyna dobijać. Postanawiamy napiąć nieco sprężyny, ale okazuje się, że Boguś łamie specjalny klucz i z pomysłu nici.

Na jednym z lewych zakrętów jest usypana półka na zewnątrz tak, że można go pokonać nisko po wewnętrznej i wysoko po zewnętrznej, a różnica poziomów wynosi około metra. Logicznym wydaje się wzięcie tego zakrętu po zewnętrznej na większej szybkości; tyle tylko, że na wyjściu z zakrętu koparka ścięła skarpę i zjazd z łuku jest urwany. Nie mam pomysłu, jak pojechać w tym miejscu, pocieszam się, że do czasu naszego występu urwisko będzie już dostatecznie rozjeżdżone przez solówki.

Część z nas zostaje przy namiocie i rozmawia z zawodnikami litewskimi, ja natomiast idę popatrzeć na start solówek w poszczególnych klasach. Słońce przypieka, pogoda dopisuje, mam więc nadzieję, że błoto trochę podeschnie. Żeby podtrzymać tradycję, chłopaki z Możejek przychodzą pożyczyć dyferek. Na szczęście mamy zapasowy; ich własny nie wytrzymał trudów jazdy, więc pożyczamy im naszą rezerwę.

Zbliża się czas naszego startu - wołam Szymka, zakładamy kaski i podjeżdżamy na linię. Komisja ustawia maszyny według wyników z zawodów zimowych. Zajmujemy więc czwarte miejsce w stosunku do lidera. Teraz następuje moment, którego bardzo nie lubię: oczekiwanie na komendę START. Serce przyspiesza z nerwów, po raz setny sprawdzam mocowanie okularów, rozglądam się wokoło, silniki warczą, śmierdzi olej - nareszcie podnoszą planszę z napisem "15". Emocje sięgają zenitu - jeszcze tylko pięć sekund, cztery, trzy... Start!

Nie wiem dlaczego, ale zawsze mam wrażenie, że przesypiam ten moment. Puszczam sprzęgło i rwiemy do przodu, jak z procy. Muszę ująć gazu, bo przednie koło podnosi się do góry, a motocykl zbacza na prawo. Tym razem start mamy rewelacyjny - razem z nami jadą jeszcze dwie załogi, w zakręt wchodzimy razem z nimi jadąc już na trójce. Trema znika, bo okazuje się, że przełożenie zrobiło za nas całą czarna robotę na starcie. Teraz tylko utrzymać się w stawce, utrzymać pozycję, bo wyścig trwa 15 minut.

Na pierwszej górce muszę nieco zwolnić, bo czuję, że tylne koło dobija do błotnika. Przed nami Arnold Meskelis na Uralu (41) i załoga zielonego Iża. Tor jest maksymalnie pofałdowany; jak się potem dowiedzieliśmy, zakopane są pod nim opony od ciężarówek, żeby uzyskać efekt "pralki".

Idziemy w czołówce, czuję, że przy tej przewadze przyspieszenia mamy szansę na dobrą pozycję. Szybko zbliżamy się do tego feralnego dwupoziomowego zakrętu w lewo. Szybka decyzja - jedziemy górą. Lekko ujmuję gazu na łuku, ale oto przednie koło wbija się w koleinę i przy dużej prędkości wywracamy się przez wózek. Nic mi nie jest, Szymek cały, krzyczę tylko "wskakuj", bo Ural już stoi na kołach.

Niestety, pracuje tylko jeden cylinder. Stwierdzam, że olej zachlapał świecę, więc wyjeżdżamy z tego bagna na jednym garnku i jedziemy dalej. Pod kolejną górkę jednak maszyna nie ma siły podjechać, a cylinder pracować nie chce. Zatrzymujemy się, Szymek klnie, ja szybko oglądam silnik z lewej. Jest! Spadł wężyk paliwowy; musiałem go ściągnąć butem przy wywrotce! Zakładam go z powrotem na gaźnik i próbuję odpalić Urala na nowo, ale ciągle pracuje tylko jeden cylinder. Nie da rady, mam nadzieję, że to tylko świeca jest zalana, a nie znowu uszkodzenie zaworu. Sprawę uratowałaby tylko jej wymiana na nową, a ta leży sobie w namiocie serwisowym. Wyprzedzają nas koledzy z Możejek i pozostałe załogi i teraz dopiero widzę, jaką przewagę miała nasza trójka uciekinierów. Szkoda, ten bieg już dla nas się skończył.

Czekamy do końca i spychamy maszynę do boksu. Boguś bierze się do roboty i okazuje się na szczęście, że to tylko świeca! Co za ulga, jednak pojedziemy w drugim biegu.

Zostawiam mechanika przy pracy, a sam idę popatrzeć na zmagania klasy "open". Pojawiło się sporo maszyn w wyczynowych ramach z silnikami CZ 500 i teraz ekipa miłośników Urali, czyli Linas, Algis i Irmantas mają ciężki orzech do zgryzienia. Nawet najlepszy zawodnik w stawce czterosuwów, L.Varakojis, ma problemy, bo zajmuje zaledwie 4 pozycję, reszta czterotaktów zaczyna się od 6 pozycji. Po wyścigu Algis stwierdza, że teraz jest już im trudniej zajmować miejsca na pudle z taką konkurencją dwusuwów; być może sam przeniesie się w 2013 roku z powrotem do klasy "retro".

Mamy jeszcze kilkadziesiąt minut do drugiego biegu. Snuję się to tu, to tam, w zasadzie tylko odliczam minuty do drugiego wyścigu, trochę oglądam wyścig 350-ek solo. W międzyczasie uzupełniany jest olej i paliwo w naszej maszynie.

Kończy się wreszcie czas oczekiwania i dają znak do drugiego biegu naszej klasy. Ubieramy się w ochraniacze i jedziemy na start. Ponieważ pierwszego biegu nie ukończyliśmy, dostajemy jakoby gorsze miejsce na starcie. Przyglądamy się warunkom zewnętrznym i stwierdzamy, że nie ma to aż takiego znaczenia. Zresztą drugi bieg postanawiamy przejechać tak, żeby dojechać - smutno byłoby go nie ukończyć i jechać te 1500 km na darmo. Załoga z Nociunai na Dnieprze wycofuje się z wyścigu z powodu awarii silnika, tak więc do zmagań w klasie 750 Standard stają teraz cztery załogi.

Sędzia daje znak: 15-5 - START! Blokada opada w dół, daję gazu i tym razem to Możejki mają dobre odejście, zaraz za nimi 41 Arnolda i my jako trzeci. Z rozmysłem nie pojechaliśmy na 100%; wywrotka będąca przyczyną zalania świecy skutecznie wyhamowała nasze zamiary. Jedziemy teraz wolniej, ale konsekwentnie i ze stałą prędkością. Po dwóch okrążeniach na prawym łuku obok publiki chcę wejść w zakręt z większym gazem, ale Szymek daje znać, że jest zmęczony i żeby zwolnić. To niestety się mści, bo ujmując nieco gazu wpadamy poślizgiem w kopny piach na zewnętrznej stronie zakrętu; koło przednie wchodzi w niego, jak w masło do tego stopnia, że nie możemy maszyny wypchnąć z tej opresji. Dodatkowo czuję, jak kolejna załoga za nami, nie mogąc wyhamować na zakręcie, wali w nas z całej siły, dopychając nas jeszcze głębiej w te ruchome piaski. Następnej już ekipie na dwusuwie udaje się jakoś ominąć dwa motocykle, a nam z kolei po chwili wygrzebać przedni widelec z pułapki. Wskakujemy i zaczynamy gonić stawkę, ale pasażer słabnie i znowu musimy trochę zwolnić.

W zasadzie jedziemy teraz już bardzo zachowawczo. Po chwili mijamy "111" z Możejek; mają jakąś awarię, bo silnik im przerywa. My ciągle jedziemy ze stała prędkością. W tym czasie lider, 41, zdążył nas już zdublować. W ten może mało chwalebny sposób dojeżdżamy do mety, pozwalając sobie tylko na nieco ostrzejszy finisz.

Mimo dobrego przygotowania Urala do zawodów, nasza kondycja jest słabiutka, nie wykorzystaliśmy nawet połowy możliwości sprzętu. Humory nam raczej nie dopisują, więc siadamy sobie w naszym namiocie technicznym i popijamy piwko. Nie chce mi się już nawet iść popatrzeć na zmagania w klasie "open". Szczerze powiedziawszy, jestem zmęczony jak diabli, a szczególnie wysiadają mi nogi. Bez poprawy kondycji nie ma sensu tu przyjeżdżać; mamy taką maszynę, że spokojnie moglibyśmy wygrać, gdybyśmy tylko byli sprawniejsi fizycznie. Owszem, trzeba jeszcze poprawić tylne zawieszenie, ale to drobiazg.

Odwiedzają nas Algis, Irmantas i prezes Vorai MC. Częstujemy ich gorzałą, oni nas swoją. Panuje miła atmosfera - mamy zaproszenie do jego letniej rezydencji, która - o ile dobrze zrozumiałem - jest w jakiejś odległej dziczy nad jeziorem. Zaproszenie ważne jest tylko dla motocyklistów, samochody tam wstępu nie mają. Tak mija nam czas w koleżeńskiej atmosferze, tymczasem organizator zaprasza na ogłoszenie wyników. Idziemy całą paczką.

Głośne brawa towarzyszą każdemu dekorowanemu zawodnikowi, i tak dochodzimy do klasy 750 Standard. Ogarnia nas zdziwienie, kiedy wyczytują nasze nazwiska: mamy trzecią pozycję, jest pudło! Okazuje się, że awarie trapiące załogi z Nociunai i Możejek w obydwu biegach spowodowały, że ostatecznie wysuwamy się na trzecie miejsce! Nareszcie; mamy puchar! Na nieszczęście nikt nie wziął aparatu, jednak nagrywają wszystko Litwini, więc obejrzymy to sobie jeszcze raz w domu.

Prezes nam gratuluje, przedstawiciel LMSF również, a my gratulujemy zwycięzcom - A.Meskelisowi i jego pasażerowi i załodze z numerem 16, którzy zajęli drugie miejsce.

Irmantas cieszy się razem z nami, mówi, że jak na niecały rok startów w lidze to bardzo dobry wynik zważywszy, że oni przez pierwsze dwa lata jeździli wyłącznie po płaskich torach.

W dobrych humorach wracamy do namiotu. Powoli wszyscy zawodnicy rozjeżdżają się do domów, pakujemy się i my. Następny wyścig na Łotwie w miejscowości Baltinava - kto wie? Może i w nim uda nam się wziąć udział.


Napisał Brzytwa

Zdjęcia: Donata Ausiejute